Mamy równouprawnienie i nie mamy już o co walczyć. Nie
jesteśmy feministkami, bo po co. Przecież chcemy, żeby panowie otwierali przed
nami drzwi i skręcali nam szafki. Chcemy móc się malować i golić nogi, a feministki to tylko w
rozciągniętych spodniach i owłosionych pachach. Do tego kłótliwe chłopczyce. Ne
wiemy co to feminizm- zdarza się. Można doczytać, dokształcić się i przyklepać
fakt, że feministką się jest i być można, nawet jak goli się nogi.
Na tle całego tego sporu jaka ilość owłosienia i gdzie, kto
nosi zakupy i skręca półki roztrząsamy obecnie i wracamy do tematu aborcji i
prawa do decydowania o własnym ciele. Mamy ten XXI wiek, owszem, ale wciąż
stoimy w proteście, w czerni i oburzeniu.
Kiedy ktoś mówi o represjach, złym traktowaniu albo-nadal
prześladowaniu kobiet, łapię się, zdarza się, na tendencji do myślenia
skrajnościami. Skrajnościami, których odbicie znajduję też w literaturze, które
najłatwiej i najlepiej się zapamiętuje, jako sztandar tego co złe. I tak, kiedy
ktoś rzuca hasło: łamanie praw kobiet, myślę o książce ,,Honor, opowieść ojca, który
zabił własną córkę’’ albo o ,,Missouli’’. I nie jest to niczym złym, że myśli
wybiegają w stronę tego głośnego krzyku i przypadków bestialskich. Tylko, że
codziennie dzieją się rzeczy mniejsze i większe obok nas i czasem te najmniejsze najtrudniej jest dostrzec, a nie mniej potrzebują uwagi. Kobieta nie musi być ofiarą gwałtu, żeby
powiedzieć o niej, że została skrzywdzona. To dzieje się wcześniej, na innym
poziomie, inaczej. I tak, wcale nie paradoksalnie, w głowie najbardziej zostają
takie pozycje jak ,,Dziewczyny’’ czy ,,Kochana Ijeawele albo manifest feministyczny
w piętnastu krokach, bardziej przyziemne. Bliższe. W zasięgu naszego
doświadczenia.
Gwałt nazwiemy tragedią, a tragedię niekoniecznie można
zwizualizować. Można też mieć jej świadomość, ale z przyczyn odmiennych nie
chcieć o niej czytać, zagłębiać się w nią i przeżywać jej. Są tytuły i sytuacje, które
człowiekiem wstrząsają. I albo potrząsną nim w pionie albo w poziomie, z
którego już się nie podniesie.
W końcu jak działać? Co w ogóle można zrobić? Nie trzeba od
razu rewolucjonizować świata. Można zacząć od siebie i podzielić się tym z
innymi. Stać się inspiracją i symbolem, będącym zapalnikiem dla innych. W gruncie... tak się rewolucje zaczynają.
Deborah jest chasydką. Chasydzką nastolatką w centrum
Brooklynu. I chociaż kojarzony z bujnym i rozrywkowym życiem, jako nastolatka
nie chodziła do kina, do centrów handlowych, do teatru, na zakupy, nie spotykała się ze znajomymi. O randkach nawet nie myślała. Społeczność ogranicza role kobiet do towarzyszek
mężczyzn i zadań domowych. W języku angielskim upatruje źródła moralnego upadku,
podobnie jak w literaturze. Kobiety odbierają najczęściej jedynie podstawową
edukację, bo niemile widziane jest szkolnictwo wyższe i dalsze kształcenie w
ogóle. Kobiety nie studiują pism religijnych; rodzą dzieci, prowadzą
dom, są pobożne, skromne i usłuchane. Skarb to kobieta, która nie wodzi
mężczyzn na pokuszenie; w skromnym, zabudowanym odzieniu, z wygoloną głową, w
skromnej peruce i oszczędnym makijażu.
Deborah jest przywiązana do religii i społeczności. Jednak
nie w stopniu, który uniemożliwiłby jej konstruowanie i zadawanie pytań, które
nie raz stawały się źródłem kłopotów. Odkąd pamiętała coś w niej tkwiło,
maleńkie zarzewie, które z czasem rozbuchało. Miała ochotę na jedzenie
w czasie postu, lubiła słodycze i wyjadała je po cichu w kuchni. Interesowała
ją interpretacja świętych pism bez męskiego filtru. Za zaoszczędzone pieniądze
kupowała i przemycała do domu pierwsze książki. Po tym jak złamała jeden z
tych kategorycznych i będących przy szczycie hierarchii zakazów, łamała za sobą
kolejne szczeble.
Obok tej wewnętrznej niezgody i zachłanności, która kazała
jej kupować pierwsze książki, jeansy i w tajemnicy zapisać się do szkoły,
Deborah naprawdę starała się wpasować w ramy społeczności. Podjęła próby,
których od niej wymagano, często skrajnie wyniszczające jak na coś, co powinno
być naturalne. Jak wybór męża, pożycie małżeńskie czy prowadzenie domu w
sposób, który zapewniłby im dobrą opinię i poważanie wśród ludzi.
Kilka potajemnych wyjść z przyjaciółką, problemy natury
seksualnej i przyśpieszona edukacja w tym zakresie, zainteresowanie edukacją i
brzęczyk stawianych pytań utwierdziły ją w tym, że chciała czegoś więcej nic
oceniająca społeczność, wścibska teściowa i zdystansowany mąż, którego nie
potrafiła pokochać. Oraz zasady, dla których nie znajdowała uzasadnienia, a tym samym akceptacji.
To nie była głośna rewolucja w kolorowymi fajerwerkami,
chociaż finał był widowiskowy i przyciągał spojrzenia. Wszystko działo się
małymi kroczkami, zanim dziewczynka, a potem dziewczyna na dobre zorientowała
się, dokąd ta ścieżka prowadzi. Ale od małego miała to coś w sobie, coś co nie
pozwalało jej swobodnie utożsamić się z rygorystyczną społecznością i
odróżniało ją od reszty. Niezależność, ciekawość i zachłanność właśnie.
W pewny momencie następuje odcięcie, kiedy stresory są tak
silne, że wywołują objawy somatyczne. Deborah czuje się coraz gorzej, jej ciało
niedomaga bez wyraźnych przyczyn medycznych. Napięcie, stres i zdenerwowanie
okazują się za dużym obciążeniem i dziewczyna zdaje sobie
sprawę, że dłużej tak nie wytrzyma. Świadomie- tak, ale na poziomie ciała głowa
dawała jej znać, że czas ewidentnie coś zrobić. Coś zmienić.
Żadna z decyzji, która została podjęta na przestrzeni tej
historii nie była łatwa, a już na pewno nie jednoznaczna. Nawet w kontekście
obserwatora- czytelnika. Z tej pozycji rozumiemy, że nie były to wybory zero-
jedynkowe. Czarno- białe. Motywacja miała więcej niż jedno dno, przez które
bohaterka musiała się przebić. Miała twarde obcasy.
To nie ,,Missoula ''czy ,,Honor'', które mogą odrzucić czytelnika
wrażliwego. Odstraszonego swoją niemocą rzeczy dużych. To zobrazowanie tego, że
duże rzeczy leżą w zasięgu każdego i niekoniecznie dzieją się na widoku.
Niekiedy wystarczy o nich opowiedzieć i zacząć od siebie. Oby jak najwięcej
książek i kobiet, które mówią dosyć. Można inaczej. I realizują ten zamiar. Nieprzytłaczająco
inspirujących. Ludzko dostępnych.
Unorthodox. Jak porzuciłam świat
ortodoksyjnych żydów, Deborah Feldman,
Wydawnictwo Poradnia K