piątek, 15 maja 2020

Odstręczające i ludzkie inspiracje



Mamy równouprawnienie i nie mamy już o co walczyć. Nie jesteśmy feministkami, bo po co. Przecież chcemy, żeby panowie otwierali przed nami drzwi i skręcali nam szafki. Chcemy móc się malować  i golić nogi, a feministki to tylko w rozciągniętych spodniach i owłosionych pachach. Do tego kłótliwe chłopczyce. Ne wiemy co to feminizm- zdarza się. Można doczytać, dokształcić się i przyklepać fakt, że feministką się jest i być można, nawet jak goli się nogi.

Na tle całego tego sporu jaka ilość owłosienia i gdzie, kto nosi zakupy i skręca półki roztrząsamy obecnie i wracamy do tematu aborcji i prawa do decydowania o własnym ciele. Mamy ten XXI wiek, owszem, ale wciąż stoimy w proteście, w czerni i oburzeniu.

Kiedy ktoś mówi o represjach, złym traktowaniu albo-nadal prześladowaniu kobiet, łapię się, zdarza się, na tendencji do myślenia skrajnościami. Skrajnościami, których odbicie znajduję też w literaturze, które najłatwiej i najlepiej się zapamiętuje, jako sztandar tego co złe. I tak, kiedy ktoś rzuca hasło: łamanie praw kobiet, myślę o książce ,,Honor, opowieść ojca, który zabił własną córkę’’ albo o ,,Missouli’’. I nie jest to niczym złym, że myśli wybiegają w stronę tego głośnego krzyku i przypadków bestialskich. Tylko, że codziennie dzieją się rzeczy mniejsze i większe obok nas i czasem te najmniejsze najtrudniej jest dostrzec, a nie mniej potrzebują uwagi.  Kobieta nie musi być ofiarą gwałtu, żeby powiedzieć o niej, że została skrzywdzona. To dzieje się wcześniej, na innym poziomie, inaczej. I tak, wcale nie paradoksalnie, w głowie najbardziej zostają takie pozycje jak ,,Dziewczyny’’ czy ,,Kochana Ijeawele albo manifest feministyczny w piętnastu krokach, bardziej przyziemne. Bliższe. W zasięgu naszego doświadczenia.

Gwałt nazwiemy tragedią, a tragedię niekoniecznie można zwizualizować. Można też mieć jej świadomość, ale z przyczyn odmiennych nie chcieć o niej czytać, zagłębiać się w nią i przeżywać jej. Są tytuły i sytuacje, które człowiekiem wstrząsają. I albo potrząsną nim w pionie albo w poziomie, z którego już się nie podniesie.

W końcu jak działać? Co w ogóle można zrobić?  Nie trzeba od razu rewolucjonizować świata. Można zacząć od siebie i podzielić się tym z innymi. Stać się inspiracją i symbolem, będącym zapalnikiem dla innych. W gruncie... tak się rewolucje zaczynają.

Deborah jest chasydką. Chasydzką nastolatką w centrum Brooklynu. I chociaż kojarzony z bujnym i rozrywkowym życiem, jako nastolatka nie chodziła do kina, do centrów handlowych, do teatru, na zakupy, nie spotykała się ze znajomymi. O randkach nawet nie myślała. Społeczność ogranicza role kobiet do towarzyszek mężczyzn i zadań domowych. W języku angielskim upatruje źródła moralnego upadku, podobnie jak w literaturze. Kobiety odbierają najczęściej jedynie podstawową edukację, bo niemile widziane jest szkolnictwo wyższe i dalsze kształcenie w ogóle. Kobiety nie studiują pism religijnych; rodzą dzieci, prowadzą dom, są pobożne, skromne i usłuchane. Skarb to kobieta, która nie wodzi mężczyzn na pokuszenie; w skromnym, zabudowanym odzieniu, z wygoloną głową, w skromnej peruce i oszczędnym makijażu.

Deborah jest przywiązana do religii i społeczności. Jednak nie w stopniu, który uniemożliwiłby jej konstruowanie i zadawanie pytań, które nie raz stawały się źródłem kłopotów. Odkąd pamiętała coś w niej tkwiło, maleńkie zarzewie, które z czasem rozbuchało. Miała ochotę na jedzenie w czasie postu, lubiła słodycze i wyjadała je po cichu w kuchni. Interesowała ją interpretacja świętych pism bez męskiego filtru. Za zaoszczędzone pieniądze kupowała i przemycała do domu pierwsze książki. Po tym jak złamała jeden z tych kategorycznych i będących przy szczycie hierarchii zakazów, łamała za sobą kolejne szczeble.

Obok tej wewnętrznej niezgody i zachłanności, która kazała jej kupować pierwsze książki, jeansy i w tajemnicy zapisać się do szkoły, Deborah naprawdę starała się wpasować w ramy społeczności. Podjęła próby, których od niej wymagano, często skrajnie wyniszczające jak na coś, co powinno być naturalne. Jak wybór męża, pożycie małżeńskie czy prowadzenie domu w sposób, który zapewniłby im dobrą opinię i poważanie wśród ludzi.

Kilka potajemnych wyjść z przyjaciółką, problemy natury seksualnej i przyśpieszona edukacja w tym zakresie, zainteresowanie edukacją i brzęczyk stawianych pytań utwierdziły ją w tym, że chciała czegoś więcej nic oceniająca społeczność, wścibska teściowa i zdystansowany mąż, którego nie potrafiła pokochać. Oraz zasady, dla których nie znajdowała uzasadnienia, a tym samym akceptacji.

To nie była głośna rewolucja w kolorowymi fajerwerkami, chociaż finał był widowiskowy i przyciągał spojrzenia. Wszystko działo się małymi kroczkami, zanim dziewczynka, a potem dziewczyna na dobre zorientowała się, dokąd ta ścieżka prowadzi. Ale od małego miała to coś w sobie, coś co nie pozwalało jej swobodnie utożsamić się z rygorystyczną społecznością i odróżniało ją od reszty. Niezależność, ciekawość i zachłanność właśnie.

W pewny momencie następuje odcięcie, kiedy stresory są tak silne, że wywołują objawy somatyczne. Deborah czuje się coraz gorzej, jej ciało niedomaga bez wyraźnych przyczyn medycznych. Napięcie, stres i zdenerwowanie okazują się za dużym obciążeniem i dziewczyna zdaje sobie sprawę, że dłużej tak nie wytrzyma. Świadomie- tak, ale na poziomie ciała głowa dawała jej znać, że czas ewidentnie coś zrobić. Coś zmienić.

Żadna z decyzji, która została podjęta na przestrzeni tej historii nie była łatwa, a już na pewno nie jednoznaczna. Nawet w kontekście obserwatora- czytelnika. Z tej pozycji rozumiemy, że nie były to wybory zero- jedynkowe. Czarno- białe. Motywacja miała więcej niż jedno dno, przez które bohaterka musiała się przebić. Miała twarde obcasy.

To nie ,,Missoula ''czy ,,Honor'', które mogą odrzucić czytelnika wrażliwego. Odstraszonego swoją niemocą rzeczy dużych. To zobrazowanie tego, że duże rzeczy leżą w zasięgu każdego i niekoniecznie dzieją się na widoku. Niekiedy wystarczy o nich opowiedzieć i zacząć od siebie. Oby jak najwięcej książek i kobiet, które mówią dosyć. Można inaczej. I realizują ten zamiar. Nieprzytłaczająco inspirujących. Ludzko dostępnych. 

Unorthodox. Jak porzuciłam świat
ortodoksyjnych żydów, Deborah Feldman,
Wydawnictwo Poradnia K



środa, 29 kwietnia 2020

Wsi spkojona! Niewesoła!




Wsi spokojna, wsi wesoła… ale nie tutaj. Jak ktoś każe mi zebrać myśli wokół wsi w literaturze, odnoszę wrażenie, rozbiegają się wtedy w dwie różne strony. Jedna w stronę sielską, udrapowaną w koronki bawełnianych sukienek i impresjonistycznych krajobrazów, druga w biedę, włóczykijstwo i negatywną prostotę. Myślę o Panu Tadeuszu i Małych kobietkach, na pewno nie sztandarowych ale wymownych, oprowadzających czytelnika i roztaczających protekcję odprężenia. Z drugiej strony mam w głowie Prawiek i inne czasy oraz Rdzę. Z wsią gdzie dzieciaki bawią się na torach, gdzie nie raz leje się za dużo wódki i z małostkowości wynurzają się ciosy. Gdzie, owszem, jest szczęśliwie, ale bywa biednie, brudno i poniżająco tak bardzo, że człowiek sztywnieje jak wygarbowana skóra albo się łamie.

Bawołek stanął sobie gdzieś obok ze swoją wsią, bo przecież nie o nią się tutaj głównie rozchodzi. Prozą skierowaną na siebie przeszłego rozlicza się z teraźniejszym, a raczej wypadałoby napisać, wspomina tych, którzy odeszli. Każdy rozdział, każdy wątek, myśl, historia w historii to nie podkreślenie, a negacja pustki. Bo po tych, którzy odeszli, nie zostało puste miejsce a rama konstrukcyjna. Rama, przez którą przerzucony jest most z teraz do kiedyś.

Kiedy przywołuje się wspomnienia, kadruje się odpowiednio i tnie, żeby wyeksponować te szczęśliwe, które być może wcale nie są najszczęśliwsze, ale oflagowane jako znaczniki kiedyś; kiedyś dziecięcego, kiedyś nastoletniego, kiedyś młodego dorosłego. Narrator niczego nie tnie i nie kadruje. Jego wspomnienia nie są pokolorowane i pocukrzone jak chleb z dzieciństwa. Jednak balansują gdzieś pomiędzy tak było, tak to interpretowałem, a to dopisałem i się dopełniło.  Osoba, która odeszła nie jest tylko osobą, jest zbiorem zdarzeń, uczuć i prawidłowości w których zanurzony jest wspominający. Czasem działa jak kotwica, trzymająca znaczenia i konteksty.

Nie wydaje się to jednak wierną prawdą. Kawałek jest wzięty i rzucony. Faktycznie tak było. Kawałek dopowiedziany. Bo tak to właśnie brzmiało i chcę wam tak to opowiedzieć. A kawałek dopisany, bo tak mogłoby być, więc na jakiej podstawie sądzić, że tak nie było? Podążamy za surowym wspomnieniem wymieszanym z opieszałym oniryzmem interpretacji.

I tak czytając o kontaktach narratora z kobietami, ach! Jakie to kontakty! To się czuje, o tym nie da się pisać, należy czytać jedynie to co  jest przekazywane w sposób intymny czytelnikowi bezpośrednio, a nie łańcuszkowo. I znowu się zastanawiamy czy oglądamy oczyma dziecka wybujałą seksualizacje, finiszowanie fantazji nastoletniego wigoru czy odsłoniono nam śmiałość doświadczenia człowieka, który satysfakcje musi już podszyć ubarwieniem. Nie wiem. Nie wiem. Ale te kontakty, po prawdzie, intymność z nich wyziera i zostaje w głowie na długo. Nadal mam w swojej uda drżące jak trzcina przygięta ciężarem.

Tutaj nic nie jest łatwe i oczywiste. Czy prawda czy mrzonka nie ma większego znaczenia. Każdy pamięta i wznosi wspomnienia po swojemu. Po to jest przeszłość, żeby na niej budować, niekoniecznie wiernie odpamiętywać. Zresztą kto powiedział, że ta postawiona, a nie odkopana jest bardziej ułomna i mniej prawdziwa. Odnoszę wrażenie, że autor snuje te opowieści trochę dla tych, którzy odeszli, trochę dla siebie. Nie dla czytelnika- dlatego jest to proza wymagająca. Wymaga skupienia i ugiętych kolan, żeby się na tym moście od przeszłości do teraźniejszości nie wywalić.

Trzeba trzymać równowagę, tak jak trzymana jest w całości. Jak pomiędzy tą wsią idylliczną, a wsią ordynarną. Gdzie za dużo się pije i bez zakąski i gdzie jeździ się do zagajników obfitych w grzyby. Gdzie za przewinę boli skóra i gdzie kuchnia to znajomy zapach. Gdzie kwitną drzewa i gdzie dostawało się w mordę. Taka to wieś. I takie to wspomnienia. Zawieszone wszystko pomiędzy idyllą a szkaradą rzeczywistości. Czułe w opisie, trafne i miejscami arogancko przyziemne.
Równowaga; i dobrze się to czyta.


Waldemar Bawołek, Pomarli
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020

sobota, 18 kwietnia 2020

Przez palce i na palcach; Co z tą całą seksualnością?


Wciąż mamy problemy z rozmową, a jak rozmowa dotyczy naszego ciała, z którym też mamy problem, to eskalacja tematu wychodzi poza ramy rozmowy i rozlewa się na dyskurs społeczny. Ciało jest niezbywalne i niezaprzeczalnie fizyczne, od (nie)pamiętnych  czasów nie da się więc go pominąć. Umniejszyć, wykluczyć, napiętnować, owszem, ale nie zanegować.

Kolejnym tematem, który ciągnie się za człowiekiem i nie chce puścić jest jego twórczość. Tworzenie ciała przez inne ciała. Nie można w nieskończoność udawać, że dzieci znajdujemy na polach, bo gospodarka rolna jest zbyt zmechanizowana i jeszcze coś by im się przytrafiło w tych historiach. Klimat się zmienia, może bociany też przestaną przylatywać, trzeba do tego tworzenia się przyznać. I do tego całego ciała. Ciała samego i kompatybilnego z innym ciałem.

Sięgając po historię koncepcji i antykoncepcji nie wiedziałam czego się spodziewać. Wychowania seksualnego, które pominięto w szkole, kontrowersyjnego dyskursu na temat aborcji czy filozoficznych rozważań na temat tego na ile ciało jest moje i moje jest prawo do tego, co tworzy. Okazuje się, że bardziej chodzi tu o koncepcje niż antykoncepcje. Koncepcje opowiedziane z dystansem, przymrużeniem oka i uszczypliwą skrupulatnością. Można schować się za tarczą naukowego wywodu, za statystyką i doi artykułów. Można obrócić temat niewysublimowanym humorem, który nie przykrywa zmieszania. Pomiędzy tym trzeba wymyślić jak rozmawiać o tym wszystkim na forum, jak przekazać dzieciom fakty, a z młodymi dorosłymi podzielić się odpowiednimi instrukcjami.

Iwona Wierzba stworzyła lekturę, w której nikt nie poczuje się zawstydzony swoim zainteresowaniem seksualnością, ciałem i… otwartością. Korzystając z naukowego zaplecza, autorka porusza się po temacie z krasomówczą ironią, która jest okiem puszczonym w stronę czytelnika, ale też stawia ją w pozycji do tematu, który przedstawia kompleksowo, bez obicia w ramy.

,,Wszystkie społeczeństwa ludzkie przykładały wielką wagę do seksu, niekiedy czcząc go i sławiąc jako symbol siły, bogactwa i płodności, innym razem potępiając, gdy tylko wykraczał poza rolę ściśle fizjologiczną, czyli prokreację.’’

Przez piętnaście rozdziałów śledzimy to, co działo się w głowie człowieka, dyktowane obrazem własnego ciała i ciała w kulturze. Zaczynamy od samego początku, kiedy człowiek próbował sobie 
wytłumaczyć powstanie gatunku, zbliżenie i prokreację. Przekrój tematyki jest szeroki i chociaż fragmentami merytorycznie niewiele wnosi do obecnych dyskusji i problemów, to jednak są to fragmenty kuriozalnie pochłaniające. W takim sensie, że czytelnik ma szansę prześledzić podania np. o tym, jak kiedyś tłumaczono stworzenie człowieka z boskiej rękojmi. Wyobraźnia naszych przodków była nieskrępowana i zdarzało się, absurdalnie obrzydliwa. To przegląd historyczny i konceptualny tego, jak wyglądał stosunek do seksualności, dyktowany kulturą i duchem czasu oraz, zdarzało się, głupotą. Dowiadujemy się jak działała antykoncepcja zanim nie działała, z czego wykonywano pierwsze prezerwatywy, bardziej toporne lub estetyczne a mniej funkcjonalne. O czasie kiedy antykoncepcja była wybawieniem i zakazaną kontrowersją. O zmieniającej się pozycji kobiety, jej odmiennej fizjologii i potrzebach. W końcu o tym, co jest skutkiem zbliżenia, czyli zaludnieniu Ziemi. Nie obyło się oczywiście bez towarzyszących bolączek i rzeżączek.

Konstrukcja pozwala na wracanie do wybranych zagadnień bez uczucia oderwania; chronologiczna budowa jest jednocześnie podparta tematycznie. Na pewno nie wszystko z tej książki się przyda, nie mniej to wiedza z rodzaju, której gromadzenie sprawia przyjemność, bo jest jak błyszcząca kulka kolekcjonerska.

,,Ludzie według stworzonych przez człowieka historii spadli na ziemię z księżyca, wyrośli na drzewach, wykluli się z jakiegoś cudownego ptaka, powstali z kamieni, pochodzą od zwierząt lub drzew, wyszli z gór, lasów, z ziemi lub wody.’’

Podręcznikowo bogata z uciesznymi ilustracjami ucieszyłaby nawet przeciwnika edukacji seksualnej w szkole. Nie ma się co wstydzić, mówi ten tytuł, nigdy nie było. Warto spojrzeć z dystansu, odległej perspektywy tego co było, co jest teraz i może wyrobić sobie obraz jak być powinno. To tytuł nie dla naszych dzieci- a dla nas. Nie paradny poradnik, a rozgałęzione podanie. 



Jak sobie poczynamy. Historie różnych
 koncepcj i antykoncepcji, Iwona Wierzba
Ilustracje: Marianna Sztyma
Wydawnictwo Albus; Poznań, 2019