Stosunki z rodziną są jak wyszczerbiony płot. Jedni wolą
stać na zewnątrz, inni wewnątrz, a jeszcze kolejni zalepiają wszystkie dziury w
tym paradnym otoczeniu. Każdy z nas ma o swojej rodzinie jakąś historię do
opowiedzenia, obraz, który się wyłania. Być może będzie to opowieść o ojcu-
który przez pięć dni wracał późno z
pracy, a wieczorem przysypiał nad telewizorem, za to w każdy sobotni poranek
robił naleśniki, obracając je w powietrzu. Miękkie na zewnątrz i z chrupiącą
skórką. Może będzie to opowieść o matce artystce, która, chociaż zawsze ze
smugą farby na znoszonych jeansach, z miała dodatkową parę rąk, żeby wyciągnąć
je do dzieci i parę nóg, żeby obracać się po salonie do dennych kawałków w
letnie i zimowe popołudnia.
Każdy z nas pielęgnuje w sobie takie małe rodzinne historie
i zamyka je w szkatułce serca. Ale nie ważne czym te historie odbijają się od
ścianek: smutkiem, śmiechem, uczuciem, spełnieniem czy rozczarowaniem. Mała- duża
historia Frankel jest z rodzaju tych, którą każdy chciałby na moment wpuścić do
swojej szkatułki.
Historia Penn’a i Rosie zaczyna się na jej rezydenturze
lekarskiej. Chciałabym napisać, że to czas ich najmłodszego syna; Clauda, ale
tak naprawdę ta opowieść należy po trosze do każdego z nich. Do matki lekarki,
która jedną nogę zawsze zostawia w szpitalu, a pragmatycznym ramieniem
przygarnia swoje dzieci. Do ojca pisarza, który ogarnia dom złożony z pięciu
chłopców i tworzy opowieść. Do najstarszego Bena, wycofanego Roo, bliźniaków,
noszących imiona od gwiazdozbiorów; Rigela i Oriona oraz najmłodszego, Clauda,
który uwielbia masło orzechowe, sukienki i marzy o byciu księżniczką. Każdy ma
w tej historii swój czas w momencie, kiedy naprawdę tego potrzebuje, ale
największa jej część należy jednak do najmłodszego. Do Clauda.
,,
Jestem za stara, żeby nie być otwarta i tolerancyjna(…) Przeżyłam całe życie.
Wiem, co się w nim liczy. Wszystko już widziałam. Myślisz, że to pierwszy
chłopak w bikini, jakiego widzę? Nie, nie pierwszy. Myślisz, że twoje pokolenie
wynalazło odmienne dzieci?’’
To książka o
dysforii płciowej i to ona powinna wysunąć się na pierwszy plan. Ale kiedy
zapytacie mnie, o czym jest ta książka, nie powiem, że o dysforii. To przede
wszystkim książka o rodzinie. O tej cudownej instytucji, która jest przytulna
jak łupina orzecha i daje silniejsze światło niż zbłąkany świetlik. W moje ręce
dawno nie trafił tytuł tak ciepły, pełen prostej empatii i głośnej życzliwości.
Czytając, przypomniałam sobie, że faktycznie zdarza się spotkać takich ludzi i
że to dzięki nim darzy się sympatią gatunek ludzki. To książka na każdą porę
roku, odpowiednia na chandrę jak i głupawkę, to książka skrojona na miarę
każdego czytelnika. Nie ważne, pięć, dziesięć czy czterdzieści pięć lat. Nie
ważne czy ma penisa między nogami i kieckę wokół kolan czy waginę i spodnie. Bo
ten tytuł to dysputa o tym, co nazywamy normą.
,,Posiadanie
dzieci, pomaganie innym, uprawianie sztuki, wynalazczość, przywództwo,
rozwiązywanie problemów świata i swoich własnych… Niewiele z tego, co ma dla
mnie w życiu wartość, jest łatwe. I raczej nie chciałbym więcej rzeczy łatwych
kosztem wartościowych.’’
Gdyby wszyscy borykający się z dysforią płciową
trafiali w swoim otoczeniu na podobnych ludzi co Claud, być może zmniejszyłby
się wśród nich odsetek prób samobójczych. Gdyby więcej ludzi zachowywało
podobny dystans i otwartość na świat co Rosie i Penn, zjawisko marginalizacji
przestałoby być problem. Spektrum normy rozciągnęłoby się do niszy mogącej
pomieścić ciągle rozrastające się stado. Claud szuka swojej tożsamości, nie
rozumie seksualności, ale trafił na najlepszą z możliwych opcji. Na głęboką
akceptację i twarde oparcie, które okazało się niezastąpione, kiedy chwiał się
w swoich próbach. Otoczony miłością i nawykły do dziwacznych zachowań członków
rodziny mógł szukać- pozwolono mu na to. Chciał być chłopcem, okej, jego bracia
widzą, że jest chłopcem, to normalne, wiedzą co z tym zrobić. Chciał być
dziewczynką, to było trudniejsze, ale brat to brat, trzeba go chronić nawet w sukience
siedem ósmych.
,,Ale
ja nie takiej pomocy potrzebowałem(…) Mieliście mi pokazać, jak być chłopcem.
Nie: jak być innym – bo ja jestem inny – tylko jak być takim samym jak wszyscy.
Mieliście mi pokazać, jak być takim samym jak wy, ale nikt mi nie pomógł i
teraz moje życie, oba moje życia są skończone. Nie mogę być Poppy i nie mogę
być Claude’em. Nie mogę być nikim.’’
Rodzina idzie
tu ramię w ramię. Każdy akceptuje dziwactwa reszty i dorzuca swoje do puli. W
świetle niedawnych wydarzeń w Białymstoku ta książka nabiera nowego wymiaru.
Chciałabym, żeby w tym czasie trafiła do jeszcze większej liczby rąk. Wielu.
Kilkudziesięciu. Setek. Bo historia Clauda też mogłaby skończyć się tragicznie,
gdyby nie był otoczony siódemką wspaniałych ludzi, dla których wyjście ich
brata/syna/wnuka w sukience na ulicę nie było dużo dziwniejsze niż kanapki z
masłem orzechowym. Otoczona takimi ludźmi chciałabym żyć. Po takim świecie
chciałabym się poruszać; wypełnionym ludźmi zainteresowanymi, akceptującymi i
otwartymi. Takimi, którzy pytają, a nie rzucają kamieniami. Którzy pozwalają
innym szukać i stwarzać samych siebie i cieszą się z ich powodzenia i małych
sukcesów, nawet, jeżeli oni dążą do zupełnie czegoś innego.
,,Przecież
sami kłamiecie cały czas! Kłamiecie w każdej chwili każdego dnia. Całe wasze gówniane
życie jest kłamstwem. Gadacie: ,,moja córka to, moja córka tamto’’,
,,nareszcie! Idealna dziewczynka, o której zawsze marzyłam!’’. Ciągle słyszę:
,, Tylko nikomu nie mów o swojej siostrze – jak nie powiesz, to kłamstwo
zamieni się w prawdę’’. Ale cóż, to nie jest prawda. To kłamstwo. Kłamiecie
wszystkim, których znacie. Każecie kłamać także nam. Zmuszacie całą rodzinę do
powtarzania waszych zasranych kłamstw każdego dnia.’’
Nie zawsze
jest to łatwe. Rosie i Penn w pełni akceptują swoje dziecko, ale nie są
przekonani, czy świat jest gotowy na Claude’a. Przeprowadzki, nieustannie
podtrzymywane tajemnice – cała rodzina musi dostosować swój rytm do wrażliwych
potrzeb najmłodszego. Nawet jeżeli oznacza to przeprowadzkę na drugi koniec
kraju, porzucenia znajomych, kółek zainteresowań i wszystkiego w czym było się
dobrym na miejscu. A utrzymanie
tajemnicy nie jest łatwe, kiedy ma się naście wagi, zwłaszcza, tajemnicy
podobnej wagi. Podobne tajemnice rosną i nie mieszczą się w pewnym momencie do
kieszeni. Człowiek nawet nie zauważa, kiedy wypadają.
,,Wiesz,
jaka część opowieści o Grumwaldzie trafiła do książki? Jeden procent. Procent
procenta. Większość należy do ciebie. Tylko malutki, drobniutki fragment
otrzymali wszyscy inni. Grumwald i Stephanie dostali chwilowe zakończenie,
takie dla każdego. I tyle.’’
Równolegle do
warstwy rodzinnych perypetii biegnie warstwa baśniowa, opisująca losy księcia
Grumwalda i ksieżniczni Sophie. Tę
wieloletnią bajkę zaczął snuć Penn, w momencie poznania Rosie, kiedy jeszcze
nie wiedział, że będzie jego żoną, ale chciał, żeby była jego. Potem bajka
zmieniała się w zależności od tego, jak fluktuowały potrzeby jego dzieci. Treść
była odbiciem aktualnych niepokojów i tzmartwień dorastających dzieci, a
rozwiązanie łatwiej było przemycić czasem w bajce niż usadzić do rozmowy
krnąbrnych synów. Treść podlegała nieustannym modyfikacjom, bo tego wymagało na
Penna posiadanie piątki dzieci. I chociaż śledzimy losy rodziny od momentu,
kiedy rodzice się poznali, to losy baśniowej pary są nie mniej zajmujące.
Dobrze mieć kogoś, kto wsadzi nas do baśni, kiedy sobie nie radzimy.
,,Albo
kładły jej dłoń na ramieniu i mówiły: ,,Jesteś taka odważna.’’ Albo: ,,Tak
dobrze sobie z ty wszystkim radzisz.’’ Rosie doceniała ich wsparcie, ale nie
sądziła, by rodzicielstwo wymagało szczególnej odwagi, bo przecież nie jest to
kwestia wyboru.’’
Dodatkową
zaletą tej książki jest dla mnie to, że autorka jest matą dziecka z dysforią
płciową. I chociaż, jak sama przyznaje, nie jest to powieść z elementami autobiograficznymi,
to jednak czytałam to z przyjemną świadomością, że wie o czym pisze; jak to
wszystko się kręci. I faktycznie. Bo mimo tego, że Claud jest otoczony
cudownymi ludźmi, to zdarza się, że ich tarcza się wyszczerbi. I jest źle; bo
właśnie tak jest, czasem dobrze, czasem źle.
Chciałabym,
żeby każdy przeczytał tę książkę. W świetle białostockich wydarzeń – chciałabym
tego podwójnie.
Za egzemplarz dziękuję serdecznie wydawnictwu
Mój przyjaciel bardzo ją poleca, więc wykorzystam podjętą niedawno współpracę z wydawnictwem Poradnia K i na pewno się za nią zabiorę :D
OdpowiedzUsuńxoxo
L. (https://slowotok-laury.blogspot.com)
Ja na pewno przeczytam, chociaż akurat mnie edukować nie trzeba. Jaskiniowcy z Białego stoku nie przeczytają, z resztą pewnie nawet czytać nie potrafią. I to jest smutne.
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś o tej książce, na pewno nie przejdę obok niej obojętnie.
OdpowiedzUsuńMam ogromną ochotę na lekturę tej książki, nawet jeśli nie wydaje się lekką powieścią. ;)
OdpowiedzUsuń