sobota, 16 lutego 2019

Kiedy pan Piecho gryzie, Brian Conaghan





Książki o zaburzeniach psychicznych są lekturami, które chętnie widzę na moich i waszych półkach. Dobra książka podobnie jak film może fenomenalnie odczarować krzywe zwierciadło danego zaburzenia. Może też oczywiście bardziej je zakrzywić. Często znamy jedynie ten karykaturalny twór, budujemy swoje wyobrażenie o osobach cierpiących na konkretne zaburzenie na podstawie opowieści z drugiej ręki, albo, co najgorsze, z nagłośnionych medialnie przypadków… Z których wynika, że osoby takie są agresywne, nieobliczalne i niebezpieczne. Nie są. Kiedyś już o tym pisałam i teraz powtórzę: autorom podejmującym temat zaburzeń psychicznych i przekłuwających go na coś pozytywnego należą się oklaski. Czy Brian Conaghan na nie zasłużył?

Szesnastoletni Dylan Mint ma zespół Tourette’a. Prowadzi nieprzerwaną walkę z tikami, niekontrolowanymi przekleństwami i emocjami. Walka jest nierówna i z góry skazana na porażkę. Tourette jest nieuleczalny. Na Tourette’ a nie ma lekarstwa.

Jedna rutynowa wizyta lekarska zmienia jednak bardzo dużo. Szalony świat Dylana obraca się jeszcze szybciej, kiedy dowiaduje się, że niedługo umrze. Tworzy więc listę rzeczy, które ma zamiar zrealizować zanim pożegna się z życiem. Gdy próbuje kolejno realizować swoje postanowienia, wszystko okazuje się inne, niż się na początku wydawało…

Wiesz, że jesteś porąbany jak drewno w tartaku, Mint?

Od książek o zaburzeniach oczekuję przede wszystkim trzech rzeczy. Tego, żeby w miarę możliwości przedstawiały rzetelnie obraz samego zaburzenia; lepiej już o nim nie pisać, niż dokładać kolejną cegiełkę pod mur społecznych stereotypów. Pokazania faktu, że osoba borykająca się z zaburzeniami społeczeństwa z powodzeniem, z okresami pozwalającymi na większą lub mniejszą sprawność, żyje w społeczeństwie i ogólnie, radzi sobie. Oraz ukazania wspierającej roli środowiska, osadzenia osoby w kontekście społecznym- obok trudności z jakimi się mierzy i negatywnymi emocjami od strony postronnych powinna być także ukazana strona nie tyle co współczująca, ale empatyzująca, rozumiejąca i sympatyzująca. To są moje drogowskazy w ocenie wartości takowych dzieł, będące czymś oddzielnym od części stylistycznej.

Tutaj bywa z nimi różnie. Wątpliwości mam do samego Dylana, bo chociaż osiowe symptomy zostały zachowana, to nie do końca przekonuje mnie kreacja samego chłopaka, który wydaje się troszeczkę zbyt infantylny jak na swój wiek. Szesnaście lat to może nie wiek największych wynurzeń i przemyśleń, ale jednak wiek, kiedy rusza się już głową. Nawet jeżeli jest się w szkole specjalnej, zwłaszcza, że osoby z zespołem Tourette’a nie mają zaniżonego poziomu ilorazu inteligencji.  Mogę ewentualnie zwalić to na karb faktu, że wychowuje się w pewnej izolacji od rówieśników i ,,świata’’ ze względu na naturę jego zaburzenia- tiki, niekontrolowane przekleństwa i gwałtowne emocje, przez co jest odrobinę niedojrzały.

Cokolwiek zrobisz, nie wykrzykuj tych słów.

Sama fabuła zbudowana jest w sposób prosty. Po tym, jak Dylan jest świadkiem rozmowy, z której wynika, że pozostało mu zaledwie kilka miesięcy życia, nie dziwi nas, ze postanawia ułożyć listę rzeczy, którymi chce się zająć przed śmiercią. Czasu ma jednak mało oraz dysponuje ograniczonymi środkami wykonawczymi, lista jest krótka i przyziemna, ale niepozbawiona sensu i bez wątpienia zawiera kluczowe marzenia czy też pragnienia szesnastoletniego chłopaka. Nie jest więc zaskakujący ani niezrozumiały fakt, że na tej krótkiej, bo zaledwie trzy punktowej liście, znajduje się pkt. ,,zaliczyć dziewczynę’’.

Obok wspomnianej listy Dylan mierzy się ze szkolnymi perypetiami, sytuacją rodzinną oraz stara się bronić swojego najlepszego kumpla, Amira. Obaj przyzwyczaili się do docinków, będąc w szkole specjalnej, ale przez azjatyckie korzenie jego przyjaciela spotyka wiele przykrości i docinków. W akcję wplecione są również listy, które Dylan pisze regularnie do ojca przebywającego na wojnie. Mimo tego, że fabuła jest prosta, to od głównej gałęzi jaką jest realizacja listy odchodzą poboczne ,,gałązki’’.

Język na początku mocno przeszkadza w odbiorze. Dylan używa neologizmów i gwary popularnej wśród nastolatków, która w rzeczywistości nie występuje w takim natężeniu. Przez to przerysowanie może wywołać w czytelniku irytację. Kiedy jednak wgryziemy się w tekst, przyzwyczaimy się do słowotwórstwa i toku myślenia Dylana, będziemy przez niego płynąć, bo jest nieskomplikowany. Pomimo tego, że chłopakowi brak pewnego obycia, widać, że jest inteligentny i w jego głowie sporo się dzieje.

Wbiłem gały w podłogę, zażenowany z powodu tych wszystkich przypałowych zachowań. Myślicie, że mi się podobały?! Pani Flynn kazała mi się pogodzić z tym, że będę w swoim życiu robić rzeczy, których nie robią inni ludzie. Więc jakoś to przełknąłem.

Całość ma, owszem, pozytywny wydźwięk, pokazuje, że z zaburzeniem można z powodzeniem sobie radzić i żyć. Można osiągnąć satysfakcję na wielu poziomach życia. To ciągła praca, zdarzają się chwile lepsze i gorsze, ale rezultaty są widoczne. Za mało tutaj jednak wsparcia otoczenia. Jesteśmy świadkami wsparcia i miłości ze strony jego matki, aczkolwiek również sporej dozy pobłażliwości i momentami umniejszania. Najlepiej wygląda moim zdaniem postawa szkolnej pani psycholog, która wykazuje się wnikliwością i zrozumieniem. Nie podobają mi się zdarzenia, kiedy Dylan podczas rozmów jest traktowany jakby nie słyszał albo nie był w stanie zrozumieć treści. Zdecydowanie nie.


Biorę poprawkę na to, że jest to książka młodzieżowa i nie musi być skomplikowana. Tak samo jak styl ozdobny i wysoki, choć tutaj autor przesadnie poszedł w drugą stronę. Ogólny wydźwięk jest poprawny i pozytywny i prawdopodobnie ma jakąś moc przekazu, aczkolwiek odbieram go jako zbyt infantylny na szeroką skalę. Powinna przeważać szarość, a tymczasem dominuje czerń i biel.

Za egzeplarz dziękuję serdecznie wydawnictwu 




7 komentarzy:

  1. Spodziewałam się po tej książce czegoś ciekawszego, ale po twojej recenzji obawiam się, że te pewne potknięcia za bardzo by mi przeszkadzały, więc lepiej sobie odpuszczę.

    www.kulturalnameduza.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Tytuł jest niezwykle ciekawy. Jako, że twoja opinia nie skłania mnie do jej przeczytania to sobie odpuszczę tę pozycję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z takimi książkami to jednak jest problem... Czytanie tych wszystkich książek naukowych idzie mi tak słabo, a na wykładach przynajmniej na razie za dużo też nie ma takich tematów. Chyba najlepszym rozwiązaniem dla mnie byłyby właśnie takie książki, ale młodzieżówki zazwyczaj mnie irytują. Za dużo w życiu ich przeczytałam i mam totalny przesyt :/ Więc pewnie tę sobie podaruję

    OdpowiedzUsuń
  4. Niektórzy autorzy mają właśnie to do siebie, że tworzą postać obarczoną jakąś chorobą, gdzie z czasem zaczynają nieco przeginać z ich kreacją. Także infantylność głównego bohatera mogłaby być niemałym problemem, gdybym postanowiła dać tej książce szansę. I fakt – na młodzieżówki trzeba spoglądać od zupełnie innej strony, ale chwila, chwila... Nie można także odpuszczać ich twórcom z tego względu. W jakimś stopniu zniekształcają rzeczywisty wygląd danej choroby, co owocuje nowymi stereotypami. Także jeszcze się nad tą powieścią zastanowię.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakość w książkach młodzieżowych jest ważna, bo młody czytelnik dopiero kształtuje obraz siebie, innych i świata, szkoda aby wchodził w życie ze zniekształconymi obrazami. Pomimo dobrego przesłania książki, wstrzymam się jeszcze z poleceniem jej mojej młodzieży.

    OdpowiedzUsuń
  6. Może bym się skusiła, ale nie mam teraz nastroju na ciężkie, tudzież dające do myślenia książki. Chwilowo potrzebuję raczej książek dla dzieci :) Jednak nie do końca się z Tobą zgadzam, że grupa odbiorców usprawiedliwia niższą jakość książki. Zwłaszcza książki opisującej trudne tematy. Jakie gusta ukształtujemy w nowym pokoleniu jeśli będą się wychowywać na kiepskiej literaturze i czytać same szmatławce?

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie była na raz :) 3 h i po książce :P

    OdpowiedzUsuń