Książki o zaburzeniach psychicznych są lekturami, które
chętnie widzę na moich i waszych półkach. Dobra książka podobnie jak film może
fenomenalnie odczarować krzywe zwierciadło danego zaburzenia. Może też
oczywiście bardziej je zakrzywić. Często znamy jedynie ten karykaturalny
twór, budujemy swoje wyobrażenie o osobach cierpiących na konkretne zaburzenie
na podstawie opowieści z drugiej ręki, albo, co najgorsze, z nagłośnionych
medialnie przypadków… Z których wynika, że osoby takie są agresywne,
nieobliczalne i niebezpieczne. Nie są. Kiedyś już o tym pisałam i teraz
powtórzę: autorom podejmującym temat zaburzeń psychicznych i przekłuwających go
na coś pozytywnego należą się oklaski. Czy Brian Conaghan na nie zasłużył?
Szesnastoletni Dylan Mint ma zespół Tourette’a. Prowadzi
nieprzerwaną walkę z tikami, niekontrolowanymi przekleństwami i emocjami. Walka
jest nierówna i z góry skazana na porażkę. Tourette jest nieuleczalny. Na
Tourette’ a nie ma lekarstwa.
Jedna rutynowa wizyta lekarska zmienia jednak bardzo dużo.
Szalony świat Dylana obraca się jeszcze szybciej, kiedy dowiaduje się, że
niedługo umrze. Tworzy więc listę rzeczy, które ma zamiar zrealizować zanim
pożegna się z życiem. Gdy próbuje kolejno realizować swoje postanowienia,
wszystko okazuje się inne, niż się na początku wydawało…
Wiesz,
że jesteś porąbany jak drewno w tartaku, Mint?
Od książek o zaburzeniach oczekuję przede wszystkim trzech
rzeczy. Tego, żeby w miarę możliwości przedstawiały rzetelnie obraz samego
zaburzenia; lepiej już o nim nie pisać, niż dokładać kolejną cegiełkę pod mur
społecznych stereotypów. Pokazania faktu, że osoba borykająca się z
zaburzeniami społeczeństwa z powodzeniem, z okresami pozwalającymi na większą
lub mniejszą sprawność, żyje w społeczeństwie i ogólnie, radzi sobie. Oraz
ukazania wspierającej roli środowiska, osadzenia osoby w kontekście społecznym-
obok trudności z jakimi się mierzy i negatywnymi emocjami od strony postronnych
powinna być także ukazana strona nie tyle co współczująca, ale empatyzująca,
rozumiejąca i sympatyzująca. To są moje drogowskazy w ocenie wartości takowych
dzieł, będące czymś oddzielnym od części stylistycznej.
Tutaj bywa z nimi różnie. Wątpliwości mam do samego Dylana,
bo chociaż osiowe symptomy zostały zachowana, to nie do końca przekonuje mnie
kreacja samego chłopaka, który wydaje się troszeczkę zbyt infantylny jak na
swój wiek. Szesnaście lat to może nie wiek największych wynurzeń i przemyśleń,
ale jednak wiek, kiedy rusza się już głową. Nawet jeżeli jest się w szkole
specjalnej, zwłaszcza, że osoby z zespołem Tourette’a nie mają zaniżonego
poziomu ilorazu inteligencji. Mogę ewentualnie
zwalić to na karb faktu, że wychowuje się w pewnej izolacji od rówieśników i
,,świata’’ ze względu na naturę jego zaburzenia- tiki, niekontrolowane przekleństwa
i gwałtowne emocje, przez co jest odrobinę niedojrzały.
Cokolwiek
zrobisz, nie wykrzykuj tych słów.
Sama fabuła zbudowana jest w sposób prosty. Po tym, jak
Dylan jest świadkiem rozmowy, z której wynika, że pozostało mu zaledwie kilka
miesięcy życia, nie dziwi nas, ze postanawia ułożyć listę rzeczy, którymi chce
się zająć przed śmiercią. Czasu ma jednak mało oraz dysponuje ograniczonymi środkami
wykonawczymi, lista jest krótka i przyziemna, ale niepozbawiona sensu i bez
wątpienia zawiera kluczowe marzenia czy też pragnienia szesnastoletniego
chłopaka. Nie jest więc zaskakujący ani niezrozumiały fakt, że na tej krótkiej,
bo zaledwie trzy punktowej liście, znajduje się pkt. ,,zaliczyć dziewczynę’’.
Obok wspomnianej listy Dylan mierzy się ze szkolnymi
perypetiami, sytuacją rodzinną oraz stara się bronić swojego najlepszego
kumpla, Amira. Obaj przyzwyczaili się do docinków, będąc w szkole specjalnej,
ale przez azjatyckie korzenie jego przyjaciela spotyka wiele przykrości i
docinków. W akcję wplecione są również listy, które Dylan pisze regularnie do
ojca przebywającego na wojnie. Mimo tego, że fabuła jest prosta, to od głównej
gałęzi jaką jest realizacja listy odchodzą poboczne ,,gałązki’’.
Język na początku mocno przeszkadza w odbiorze. Dylan używa neologizmów
i gwary popularnej wśród nastolatków, która w rzeczywistości nie występuje w
takim natężeniu. Przez to przerysowanie może wywołać w czytelniku irytację.
Kiedy jednak wgryziemy się w tekst, przyzwyczaimy się do słowotwórstwa i toku
myślenia Dylana, będziemy przez niego płynąć, bo jest nieskomplikowany. Pomimo
tego, że chłopakowi brak pewnego obycia, widać, że jest inteligentny i w jego
głowie sporo się dzieje.
Wbiłem
gały w podłogę, zażenowany z powodu tych wszystkich przypałowych zachowań.
Myślicie, że mi się podobały?! Pani Flynn kazała mi się pogodzić z tym, że będę
w swoim życiu robić rzeczy, których nie robią inni ludzie. Więc jakoś to
przełknąłem.
Całość ma, owszem, pozytywny wydźwięk, pokazuje, że z
zaburzeniem można z powodzeniem sobie radzić i żyć. Można osiągnąć satysfakcję
na wielu poziomach życia. To ciągła praca, zdarzają się chwile lepsze i gorsze,
ale rezultaty są widoczne. Za mało tutaj jednak wsparcia otoczenia. Jesteśmy
świadkami wsparcia i miłości ze strony jego matki, aczkolwiek również sporej
dozy pobłażliwości i momentami umniejszania. Najlepiej wygląda moim zdaniem postawa
szkolnej pani psycholog, która wykazuje się wnikliwością i zrozumieniem. Nie
podobają mi się zdarzenia, kiedy Dylan podczas rozmów jest traktowany jakby nie
słyszał albo nie był w stanie zrozumieć treści. Zdecydowanie nie.
Biorę poprawkę na to, że jest to książka młodzieżowa i nie
musi być skomplikowana. Tak samo jak styl ozdobny i wysoki, choć tutaj autor
przesadnie poszedł w drugą stronę. Ogólny wydźwięk jest poprawny i pozytywny i prawdopodobnie
ma jakąś moc przekazu, aczkolwiek odbieram go jako zbyt infantylny na szeroką
skalę. Powinna przeważać szarość, a tymczasem dominuje czerń i biel.
Za egzeplarz dziękuję serdecznie wydawnictwu
Spodziewałam się po tej książce czegoś ciekawszego, ale po twojej recenzji obawiam się, że te pewne potknięcia za bardzo by mi przeszkadzały, więc lepiej sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńwww.kulturalnameduza.pl
Tytuł jest niezwykle ciekawy. Jako, że twoja opinia nie skłania mnie do jej przeczytania to sobie odpuszczę tę pozycję.
OdpowiedzUsuńZ takimi książkami to jednak jest problem... Czytanie tych wszystkich książek naukowych idzie mi tak słabo, a na wykładach przynajmniej na razie za dużo też nie ma takich tematów. Chyba najlepszym rozwiązaniem dla mnie byłyby właśnie takie książki, ale młodzieżówki zazwyczaj mnie irytują. Za dużo w życiu ich przeczytałam i mam totalny przesyt :/ Więc pewnie tę sobie podaruję
OdpowiedzUsuńNiektórzy autorzy mają właśnie to do siebie, że tworzą postać obarczoną jakąś chorobą, gdzie z czasem zaczynają nieco przeginać z ich kreacją. Także infantylność głównego bohatera mogłaby być niemałym problemem, gdybym postanowiła dać tej książce szansę. I fakt – na młodzieżówki trzeba spoglądać od zupełnie innej strony, ale chwila, chwila... Nie można także odpuszczać ich twórcom z tego względu. W jakimś stopniu zniekształcają rzeczywisty wygląd danej choroby, co owocuje nowymi stereotypami. Także jeszcze się nad tą powieścią zastanowię.
OdpowiedzUsuńJakość w książkach młodzieżowych jest ważna, bo młody czytelnik dopiero kształtuje obraz siebie, innych i świata, szkoda aby wchodził w życie ze zniekształconymi obrazami. Pomimo dobrego przesłania książki, wstrzymam się jeszcze z poleceniem jej mojej młodzieży.
OdpowiedzUsuńMoże bym się skusiła, ale nie mam teraz nastroju na ciężkie, tudzież dające do myślenia książki. Chwilowo potrzebuję raczej książek dla dzieci :) Jednak nie do końca się z Tobą zgadzam, że grupa odbiorców usprawiedliwia niższą jakość książki. Zwłaszcza książki opisującej trudne tematy. Jakie gusta ukształtujemy w nowym pokoleniu jeśli będą się wychowywać na kiepskiej literaturze i czytać same szmatławce?
OdpowiedzUsuńU mnie była na raz :) 3 h i po książce :P
OdpowiedzUsuń