To dopiero końcówka kwietnia, więc nie powiem, że to
najlepsza książka 2019 roku. Ale wrócę do tej recenzji bliżej końcówki roku
albo na początku przyszłego i być może wtedy te słowa padną. W tym tytule w
ogóle pada dużo słów i wybrzmiewa wiele rzeczy i jeżeli część z nich uda mi się
tutaj zamknąć, na pewno sięgniecie po tę książkę.
Przez Amazona okrzyknięta najlepszą powieścią science
fiction i fantasy ubiegłego roku, tak naprawdę z science fiction… ma niewiele
wspólnego, powiedziałabym nawet, że doszło tu do pomówienia. Lem by się
żachnął. Elementy romansu przemycone pod płaszczem fantasy oraz dystopii, owszem. Zanim
się obruszycie za to, że ktoś pogrzebał wasze wyobrażenia, dajcie sobie
powiedzieć, że niepotrzebnie. Ja też nie tego się spodziewałam, a jednak... Wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno. Nie
wyobrażam sobie w tej powieści nic ponad to, co dostałam, ani nic mniej.
,,Kiedy znika cień
zaczynasz odczuwać pewną pokusę.’’
Światem nie wstrząsnęła wojna. Nie było erupcji wulkanu, nie
zatrzęsła się ziemia, niebo nie zagrzmiało. Nie zaatakowana z kosmosu. Wody nie
wystąpiły z brzegów. Ulice nie spłynęły krwią. Hemu Joshi stracił cień. A razem
z nim wspomnienia.
Indie. Brazylia. Boston. Apokalipsa zaczyna się subtelnie;
na początku nikt nie myśli o niej w tej kategorii. Po prostu wraz z utratą
cienia łatwiej się zapomina. Sęk w tym, że nie tylko o kluczach na kuchennym
blacie, ale też o tym, że ogień parzy. Czasem nawet o tym jak należy zaczerpnąć
tlenu. A człowiek przecież musi jeść i oddychać, żeby przeżyć .
Max i Ory świętują ślub przyjaciół, kiedy klęska zapomnienia
obejmuje Boston. W opuszczonym hotelu gdzieś w Wirginii znajdują azyl, otoczeni wspomnieniami i
przyjaciółmi, którzy odchodzą. Podobnie jak cień Max. Wiedząc, że z każdym
utraconym wspomnieniem stanowi coraz większe zagrożenie dla Ory’ego, Max
odchodzi. Zdruzgotany Ory podąża tropem żony. Po drodze przyjdzie mu stanąć w
szranki ze światem, w którym dawne zasady i prawo przestały obowiązywać.
Bezcieniści idą w jednym kierunku: na Południe, gdzie mają
nadzieje znaleźć ratunek. Tylko czy Ory’emu uda się zdążyć na czas….nim Max
utraci wszystkie wspomnienia?
,, – Jesteś dobrym
człowiekiem – odrzekł świszczącym głosem.
– Może. – Amnezjak wzruszył
ramionami. – Nie pamiętam. ‘’
Nie jest to postapo do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie
ma kataklizmów, nie ma biologicznej katastrofy, człowiek nie nawalił. Nie.
Tutaj kataklizm zaczyna się na poziomie ja-ja w wyniku utraty wspomnień i
konotacji jakie ten uszczerbek niesie. Dopiero potem konsekwencje rozszerzają
się na płaszczyznę człowiek-świat, a rykoszetem obrywa się jeszcze ludziom,
którzy wciąż posiadają swoje cienie w relacji ja-bliski. Bo wyobrażacie sobie,
że patrzy na was wasz partner albo przyjaciel, rodzina, ktoś kto znał was od
podszewki i jesteście dla niego kimś całkowicie obcym? Nowością.
Do tej pory spotykałam się raczej ze schematem góra- dół,
gdzie świat ,,rozpadał się’’ i człowiek musiał walczyć o przetrwanie, gdzie
konieczna była adaptacja do nowych warunków, żeby przetrwać w rozpadającym się,
kulawym, nieprzyjaznym świecie. Tutaj pniemy się od poziomu dół-góra, bo to
człowiek jest prowodyrem zmiany. Jest coś nad ludźmi, naturalnie nie traci się
cienia, ale w miejscu, którym jesteśmy, z którego obserwujemy jak rozpada się
znany nam świat, wszystko zaczyna się od człowieka. To człowiek stoi w centrum.
Świat nie rozpada się z powodu szeroko pojętego kataklizmu,
jak już napomknęłam. Rozpada się, bo ludzie nie pamiętają jak powinien
wyglądać. Świat jaki znali powoli murszeje i zaczyna przybierać nowy kształt.
Okazuje się, że w niezmienionym stanie trzymało go ludzkie pojmowanie i pamięć.
Ale Shepherd obdarła z dotychczasowego kształtu nie tylko Ziemię.
Trąciła czułą strunę. Co definiuje człowieka? Czym był dla
człowieka cień i dlaczego pociąga za sobą utratę wspomnień, i z jakiego powodu
ta ,,przypadłość’’ zdaje się dotykać
wyłącznie niektórych, a innych omija? Z początku Hemu Joshi staje się atrakcją
na światowa skalę. Pielgrzymki ciągną do Indii, żeby na własne oczy ujrzeć
człowieka bez cienia. Atrakcja najtrafniej określa to, czym początkowo była
utrata cienia. Hemu znalazł się w centrum zainteresowania i nie jeden pragnął
znaleźć się na jego miejscu, po czym wyklinał siebie samego za podobne
pragnienia. Bo kuglarska sztuczka szybko przekształciła się w zbiorową tragedię
i nikt nie potrafił odpowiedzieć jak ani dlaczego. Śmiech przekształcił się w
grymas przerażenia. Wybrzmiało pytanie, jak odzyskać to, co utracone? Jak z
powrotem zdefiniować jestestwo.
Historię poznajemy z kilku perspektyw, co pozwala nam
dojrzeć skalę problemu i zrozumieć obie strony. Bezcienistych i tych, którzy
mają cień. Tych, którzy zapominają i tych, którzy są zapominani. I tak
poznajemy historię Max, która do ostatniej chwili pielęgnuje wspomnienie męża.
Ory’ego, który rusza w straceńczą podróż za żoną i podejmuje najtrudniejszą
walkę- jak długo walczyć o kogoś, kto go nie pamięta, ale on owszem? Człowieka,
który utracił pamięć w wyniku wypadku, a nie utraty cienia, w skutek czego
stracił wspomnienia, ale jest zdolny do ich tworzenia. Dziewczyny, która
pokonuje kawał świata, żeby ocalić siostrę. Dialogi mogłyby być bardziej
elastyczne i swobodne, ale z drugiej strony, na ile swobodnie można czuć się
wśród ludzi, którzy zapominają i widzą świat inaczej? Niemniej jednak na
poziomie tworzenia bohaterów wybucha supernowa. Poziom interakcji interpersonalnych
to coś, co usadzi w miejscu nawet zagorzałego miłośnika akcji.
Bo wybuch nie prowokuje tu wybuchu, walący się budynek nie
wywołuje efektu domino i nie ma ostrych zwrotów akcji, a jednak można
powiedzieć, że świat wali się z hukiem. Do krzyku dołączają się kolejne
jednostki i crescendo wybrzmiewa w pełni. Czy utrata wspomnień wystarczy, żeby
bliski przestał być znajomy? Gdzie leży granica, która określa człowieka,
którego znamy? Ile można zapomnieć, żeby nie stracić siebie? Rozwiązanie wydaje
się wykraczać poza logikę, ale czasem wkrada się w kąt oka i… znika.
,,Rzecz jednak w tym, że…
Surja jest bogiem słońca. A jego małżonka powstała z cienia.’’
Wiruje w baśniowym świecie indiańskich podań. Nie wiem czy
świadomie, ale decydując się na baśniowy wtręt autorka wplotła go misterni w
oniryczną wizję dystopijnego świata. I ten subtelny zabieg wkomponował się w
całość, która wstrząsa czytelnikiem, ale nie poprzez bezpruderyjność i
brutalność, tylko poprzez stanięcie przed nim i jedno krótkie: patrz. Ciężko
odwrócić wzrok i nie zastanawiać się, gdzie leżą granice. Miłości. Człowieczeństwa.
Świata. A granice są cienki i umiejętnie przetarte.
Przy największym staraniu nie da się przejść przez tę
książkę bezrefleksyjnie. Nikt z takim wyczuciem i płynnością nie powalił za jednym zamachem
świata i człowieczeństwa jak Peng Shepherd. Jeżeli tak książka nie stanie się
literackim wydarzeniem tego roku, to ja również wystaram się o utratę cienia,
żeby o tym nie pamiętać. Albo przynajmniej ciężki uraz głowy.
Tyle mówisz o tej książce, że na pewno ją przeczytam. Choć na pewno nie teraz, ale jest już zapisana na przyszłość i mocno zapamiętana w głowie :D
OdpowiedzUsuńEfekt ekspozycji działa:D Wiesz, gdzie się zgłosić c:
UsuńJuż o niej słyszałam, ale jakoś mnie wtedy nie zainteresowała. Ale po Twojej recenzji natychmiast wpisuję na listę do rychłego przeczytania :)
OdpowiedzUsuńWciągnij na samą górę listy!
Usuń