Na Pokolenie Ja natykałam się
irytującą często. Większość stron na Fb z cytatami skrzyknęło się i wstawiało
fragmenty książki często i przez długi okres czasu. Na tyle systematycznie, że
gdy wybierałam dla siebie książki na gwiazdkę, sięgnęłam między innymi, właśnie
po tę.
Z początku myślałam, że to
książka popularnonaukowa zanurzona w psychologii, bo tak sugerowały
bombardujące mnie cytaty. Prosta okładka i sam tytuł. Ale pozycja okazała się
zbiorem felietonów. Sam autor nie ma nic wspólnego z psychologią, a tekst nie
jest naukowym wywodem. Nie znajdziemy tu hipotez popartych twardymi badaniami,
miękkimi ani żadnymi. Autor jest obserwatorem, bystrym i uważnym, ale tylko(aż)
obserwatorem.
Dlaczego pokolenie
dzisiejszych 30-40 latków, ale też
ludzi młodszych, z takim trudem trwałe
związki? Statystyki mówią o lawinowym wzroście jednoosobowych gospodarstw
domowych w Europie Zachodniej, a więc zapewne wkrótce także i w Polsce. Naukowcy
różnych dziedzin od dawna głowią się, jak wytłumaczyć ten fenomen, a Michael
Nast robi to lekko, zwięźle i przekonująco. Autor kreśli szerszą perspektywę-
nie ogranicza się do samych relacji romantycznych, wspomina tez o wpływie
pracy, środowiska, mediów na nasze oczekiwania.
Rozprawia się z mitami popkultury, tak mocno zakorzenionymi w naszej
świadomości. Nie daje recepty na związek(takich książek było już wiele), ale
odpowiada na pytanie, dlaczego 30-40 latkowie są tak skupieni na sobie.
Autor nie ma ochoty tworzenia
dogłębnych analiz socjologicznych ani psychologicznych. Jest za to uważnym
obserwatorem i wytrawnym gawędziarzem. Błyskotliwym kolekcjonerem różnorodnych
obserwacji w gronie swoich znajomych, dotyczących zachowań społecznych oraz na
temat miejsca swojego zamieszkania – Berlina. Całość ubiera w satyryczne felietony,
podzielone na cztery bloki tematyczne:
1. Złudzenie – miłość idealna
2. Pasjonat (z) zawodu
3. Trzydziestka to nowa
dwudziestka
4.Religa samodoskonalenia
Większość felietonów ma podobną
formę. Zaczynają się niezobowiązujących rozmów ze znajomymi i przyjaciółmi,
najczęściej nad kieliszkiem, którzy skarżą się na problemy miłosne; kłótnie,
oddalenie emocjonalne, niechęć do wchodzenia w trwałe związki. Ta część jest
zwykle anegdotyczna i humorystyczna, w drugiej części felietonów Nast
przechodzi do gorzkich refleksji.
Początkowe błahostki i tak zwane ,,problemy pierwszego świata’’
przechodzą gładko w głębsze, poważniejsze problemy, z których autor doskonale
zdaje sobie sprawę.
Bohaterzy kolejnych anegdot
zmagają się z rozmaitymi problemami, które nie rysują optymistycznej wizji przyszłości
dla przyszłych 30, 40- latków. Którzy często pracę utożsamiają z pasją i tkwią
w niej pomimo złych warunków, wyczerpania i marnej płacy, przedłużających się,
żeby nie powiedzieć, wiecznych staży, wiecznego niezadowolenia z siebie,
dążenia do samodoskonalenia, które jest wyniesione do rangi religii. Ludzie są
nim tak zaabsorbowani, że nawet miłość traci romantyczny wydźwięk- jest
środkiem do podbudowania miłości własnej. Jeżeli partner nam nie odpowiada, po
prostu go zmieniamy, nie licząc się z tym, że kłócimy się o błahostki. Nie ma
co pielęgnować związku, w który musimy się zaangażować i włożyć jakiś
wysiłek. Bez wątpienia Nast rysuje gorzki
obraz miłości. Aż ma się ochotę splunąć.
Uzależnienie od aplikacji typu
Tinder też stanowi duży problem w przedstawionym obrazie społeczeństwa. Jeden z
bohaterów anegdot doprowadził się do ruiny psychicznej i fizycznej, ponieważ
uzależnił się od Tindera, od ogromu możliwości, zachłysnął się tym, że nie czuł
odrzucenia wśród przyjętych propozycji i poświęcił się bez reszty spotkaniom z
kolejnymi kobietami na ,,zadowalającymi na dobrym poziomie’’. Bohaterowie
Pokolenie Ja to wieczni single. Łowcy, którzy stali się stałą częścią nocnego
życia Berlina. Którzy od wielu lat zadłużają się, pracując nad ,,projektami’’.
Naszym wielkim projektem jest własne ja, praca to tylko szczegół” –
pisze Nast – „Jesteśmy zajęci sobą. Stajemy się naszą własną marką.” Rówieśnicy
autora żyją w świecie nieskończonych możliwości. W którym samodoskonalenie wyniesione
jest do rangi religii, która wymaga regularnych ofiar. Które na moje oko,
chętnie ponosimy, samobiczując się za sprawę. Dysonans powiększa się, kiedy
bohaterowie porównują punkt, w którym się znaleźni z punktem, gdzie byli wtedy
ich rodzice. W porównaniu z nimi mają
ogromny problem z utrzymaniem stałości materialnej, w ogóle godnego i
zadowalającego stanu materialnego oraz stałości emocjonalnej i trwałych
relacji.
Kiedyś było łatwiej, pisze autor.
Dom, ożenek, dzieci, praca i człowiek był szczęśliwy. Zrobił wszystko co miał
zrobić i miał godne, zadowalające na (tamte czasy) życie. Na poziomie.
I tu pojawia mi się refleksja,
jacy oni biedni. Do czterdziestego roku życia nie potrafią utrzymać
długotrwałego związku, nie potrafią czuć się spełnieni, ciągle coś im nie gra.
A to praca, a to partner/ka. Oddają się swoim ,,pasjom’’, które często są
przykrywką dla nic nie robienia, picia, przygodnego seksu i marnotrawienia
czasu na media społecznościowe.
Nast jest dobrym obserwatorem, to
fakt. Wiele jego spostrzeżeń trafia w punkt. Do tego są przedstawione w
ironiczny, gorzki sposób, który do mnie trafia. Jest beznadziejnie, ale takie czasy. Tylko, że to wszystko aż za
bardzo beznadziejne. Owszem, odsetek jednoosobowych gospodarstw się zwiększa, z
różnych powodów, czasem chociażby dla czystej opłacalności, bo samotnie
wychowująca matka może posłać dziecko do przedszkola poza kolejnością, ale
gospodarstwo tylko oficjalnie jest jednoosobowe.
Poza tym, owszem, możliwości
utrudniają wybór i ogłupiają, ale otwierają też drzwi, których poprzednie
pokolenia nie miały. Owszem, utrzymuje się trend przeintelektualizowania –
lubimy być postrzegani jako oczytani, babrający się kulturze i wrażliwi, ale to
nie znaczy, że musimy stać się kluchami, które przepełzną niezadowolone przez
życie. Tak, tak, ludzie inteligentni nie są szczęśliwi, wszyscy znamy ten
kawałek, ale po cholerę szukać na siłę powodów, które te nieszczęście pogłębią?
Bo mam wrażenie, że rówieśnicy Nasta właśnie to robią. Czasy w których żyją, w
których my żyjemy, robią swoje, nie przeczę i mają wielki wpływ na ludzi;
media, wymagani społeczne, presja. Ale deklaracja bycia intelektualistą, albo
po prostu człowiekiem swoich czasów, nie musi oznaczać czynnego, świadomego
dążenia do autodestrukcji.
Chociażby zamężne kobiety, które
wystąpiły w książce. Przedstawione jako nieatrakcyjne, które utraciły swoją
seksualność, niebędące obiektem zainteresowania Pana Nasta i rówieśników. Tak jakby ścieżka wiecznie niezadowolonych,
samodoskonalących się singli była jednak słuszna. A osoby, które prowadziły
bardziej stateczne życie nie były godne zachodu.
Felietony w wielu miejscach były
trafne, miały ciekawe, czasem przygnębiające spostrzeżenia. Nast byłby zajmującym i wymagającym rozmówcą, ale według mnie książka nie jest szczególnie odkrywcza.
Stwierdzenia może i trafne, ale nie wieją nowością. Przyjemne, ale jednak
czasem banały, z którymi w wielu miejscach się nie zgadzam.
Oczywiście to felietony – autor
nie musi mieć uzasadnienia obserwacji, a duża część jego spostrzeżeń jest
podyktowana ludźmi, którymi się otacza i środowiskiem, w którym się obraca.
Dlatego każdy z nas może mieć różne uczucia co tej książki.
Zweryfikuję własne między
trzydziestką a czterdziestką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz