piątek, 2 sierpnia 2019

Hazel Wood, Melissa Albert






Gdybym musiała wybrać jeden gatunek do czytania, wybrałabym baśnie. W pierwotnej wersji, która jest dziś niedostępna dla naszych dzieci. Takie baśnie nie zawsze kończą się dobrze; miłość nie musi mieć w nich happy endu, a marzenia się spełnić. Obok dobrych wróżek są tu potwory wszelkiej maści- część nosząca ludzkie twarze i zło w przeróżnych odcieniach i najbardziej skondensowanej postaci.

Jak to powiedział kiedyś Bukowski: ,, Problem polega na tym, że szukamy kogoś, przy kim możemy się zestarzeć, a sekretem jest znaleźć kogoś, z kim możemy pozostać dziećmi.’’ Dobrze byłoby więc znaleźć kogo, z kim można by te baśnie czytać i kto nie nazywałby mnie dzieciuchem. Bo baśnie w ogóle nie obdzierają nas z dorosłości, a ten rodzaj w szczególności.

,,To się zaczęło tuż przed tym, jak poznałam Janet. Ludzie ze świata wślizgiwali się tutaj, a ci z Uroczyska przechodzili do świata.’’

Wszyscy na Hazell Wood czekali, wszyscy się zachwycali i twierdzili, że świetna, jeszcze zanim przeczytali. Nie porwała mnie ta fala, ale czekałam z zainteresowaniem i nutką niedowierzającej ciekawości, co też w tej książce takiego jest.

Alice jest siedemnastoletnią dziewczyną, która nigdzie nie zagrzała dłużej miejsca; cały czas są z matką w drodze, starając się uciec przed dręczącym je pechem. Kolejne wydarzenia pchają je do nowych miast i mieszkań. W pewnym momencie wydaje się, że passa się odwróciła. Na palcu Elli błyszczy pierścionek, a Alice po raz pierwszy od dawna pozwala sobie na posiadanie przyjaciela. Ten pozorny moment szczęścia załamuje się gwałtownie, kiedy dociera do nich wiadomość o śmierci babki, Althei Prosperine, żyjącej w osamotnieniu autorki kultowych, mrocznych opowieści.

Prawdziwe pandemonium rozpoczyna się preludium- porwaniem matki Alice przez tajemniczą postać z baśniowego Uroczyska, w którym babka osadziła swoje opowieści. Jedyną wskazówką jaką dziewczyna dostaje od matki, jest bezwzględny zakaz zbliżania się do posiadłości zmarłej. Do Hazel Wood.

Gdyby ta książka była jak okładka- tłoczona w liście, przez które przebijają się gęste cierniste krzaki,  które próbują przykryć tytuł. Gdyby tylko ta czerń powoli pochłaniająca granat oddawała nastrój książki- to byłoby literackie wydarzenie roku. Tak jest na pewno wydawniczym wydarzeniem roku, bo ciężko oderwać od niej wzrok i dłonie. Ale czy ciężko oderwać się od lektury? Tu zdania są podzielone- jak zwykle. Melissa Albert ambitnie próbowała zespolić thriller z fantastyką, nad którymi stoi okrakiem realizm magiczny. Składniki były wymagające. Spotkałam się z różnym rodzajem kucharzy: są tacy, którzy wchodzą do pustej kuchni i wychodzą z arcydziełem na skalę domową, są tacy, którzy po jednym odstępstwie od przepisu załamują ręce nad śmietnikiem. Tutaj zdecydowanie potrzebny był ten pierwszy typ. Hazel Wood okazało się jadalne, ale ja bym tego arcydziełem nie nazwała. Być może domowym, ale na pewno nie arcydziełem na rynku.

Czymś, co może dla niektórych dyskwalifikować ten tytuł, są bohaterowie. A właściwie główna dwójka; Alice i jej przyjaciel Finch, pasjonat twórczości jej babki i pierwszy przyjaciel, który będzie towarzyszył jej w wędrówce. Płasko i bezbarwnie. Aż miałam ochotę zakryć oczy, tylko że tak się czytać nie da. Jakby ktoś nauczył autorkę, że postacie muszą się czymś wyróżniać, a ta wcisnęła im po jednej, dwie cechy ,,rozpoznawcze’’ i przepchnęła je przez książkę: ,,Ty będziesz miał obsesję na punkcie książek jej babci, a ty będziesz małą nomadką z podobną obsesją, a do tego będziesz krnąbrna.’’  Niestety jeżeli chodzi o wielowarstwowość postaci, o ich historię i rys realności… Te postacie są tylko postaciami. Nie mamy wrażenia, że stoją obok nas, że moglibyśmy  znać tę dwójkę albo pragnęlibyśmy żeby powiększyli grono naszych znajomych czy chociaż przelotnie na nas spojrzeli. Te postacie są do bólu książkowe. Nie zostają w głowie, człowiek o nich nie pamięta. Niewiele w nich drobnych nawyków i irytujących detali, które nie są wadami, a czynią człowieka. Za mało to czułej rutyny. I to w obydwu przypadkach; kiedy postacie poboczne są nijakie, jest do przełknięcia, że ostrość skupia się na pierwszym planie. Ale kiedy pierwszy plan jest nakręcony drżącą ręką…

,,Uśmiechnął się do mnie. Uśmiechnął się jak pies, który nie chce, by go kopnięto, ale gotów jest to przyjąć.’’

Tym co mnie w tej książce ujęło i pewnie nie tylko mnie, to kreacja drugiego planu. Nie, Uroczyska nie można nazwać drugi planem. Jest jak ponure gmaszysko, które góruje nad wszystkim dookoła, a jego lepka aura osiada na każdej powierzchni. Kiedy wchodzimy w gęsty las otaczający Hazel Wood, trafiamy do miejsca, w którym nie chcielibyśmy się nigdy znaleźć, a które nieodmiennie fascynuje. Do miejsca gdzie nie ma końca ani początku. Tam, gdzie drzewo mijane po raz drugi nie wygląda tak samo. Gdzie gałązki wczepiające się w ubranie osadzają nas w miejscu, a w króliczej norze dawno nie mieszkają króliki. To świat zawiedzionych nadziei i historii które nie kończą się dobrze, wypowiadanych szeptem. To świat nasyconych barw i wyblakłych sylwetek.

W momencie kiedy postacie z Uroczyska pojawiają się przed nami, wyłania się to znajome dla mnie uczucie, kiedy jestem sama w lesie. Ściemnia się, jest głucho i wkrada się wyimaginowane napięcie. Althea Prosperine weszła w świat mroczny, okrutny i znający prawidła zakończenia; nieczęsto jest szczęśliwe. Te brutalne i pełne pierwotnych uczuć opowieści wyciągnęły zachłanne ręce po czytelników, którzy pamiętali je nawet, kiedy skończył się druk, a książka zniknęła z półek.

,,Tyle, że jedyne wyjście, to przejść wszystko. Przez las, przez historię, przez ból. Myślałaś, że dostaniesz to, o co ci chodzi za darmo?

Uroczysko jest jądrem tej opowieści. Nieregularną czarną perłą. Problemem jest droga, która do niego prowadzi. Na początku prosta i uboga w widoki, a na końcu poskręcana i prowokująca odruchy wymiotne; akcja jest rozłożona nierówno. Może to okazać się dużą przeszkodą dla tych osób, które lubią być wrzucone w wir wydarzeń, a nie czekać, aż te nabiorą rozpędu. Tutaj akcja nie wznosi się i nie opada, ona w pewnym momencie po prostu podjeżdża pod stromą górę i wciska nas w fotel i człowiek musi się skupić, żeby nic mu nie uciekło.

Ten tytuł to jednak powieść z elementami baśniowymi, a nie baśń sama w sobie. I chociaż zgodnie z fabułą pewne elementy przenikają do ,,rzeczywistego świata’’ i wchodzą ze sobą  w interakcje, to jednak nastąpiło przesunięcie gatunkowe: spłycone zostało to, co powinno zostać pogłębione. I w ten sposób na przykład otrzymujemy wyraźne, ale mało wiarygodne postacie.

Psioczyć można też na zakończenie; nie smutne, ale też nie szczęśliwie. Po prostu zakończenie sprawy, po którym trzeba wstać z kolan, otrzepać spodnie i ruszyć dalej. Wiarygodne zważywszy na wydźwięk historii. Otwarte zakończenia się dla niektórych czytelniczą zmorą, dla innych pokojem bez wyjścia; dla mnie to swoboda, którą przyjmuję z uśmiechem i ulgą. Moja wyobraźnia mości się wtedy wygodnie.

Autorka wybrała elementy o krawędziach, które trudno połączyć. Ale wyszło dobrze. Jeżeli oczy świecą się wam na słowo baśń, to spokojnie możecie sięgnąć po Hazel Wood i zapaść się w ostre poszycie Uroczyska, przypomnieć sobie, jaką wagę mają historie i nie bagatelizować znaczenia opowieści.



Za egzemplarz dziękuję serdecznie wydawnictwu


3 komentarze:

  1. Książka fajna, również dziękuję wydawnictwu za możliwość przeczytania przed premierą, podoba mi się również kolor Twojej spodnicy :P

    Czytanka

    OdpowiedzUsuń
  2. Obserwowałam wielki hype na zagranicznych booktubach przed premierą i wielkie rozczarowanie już po premierze. Jakoś po tym wszystkim nie bardzo mam ochotę czytać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem ogromnie ciekawa jak ta książka by mi się spodobała. Choć nie wszystko nie jest w niej idealne to ten klimat, mroczny las mocno mnie do niej przekonują.

    OdpowiedzUsuń