sobota, 27 lipca 2019

Tak to już jest, Laurie Frankel





Stosunki z rodziną są jak wyszczerbiony płot. Jedni wolą stać na zewnątrz, inni wewnątrz, a jeszcze kolejni zalepiają wszystkie dziury w tym paradnym otoczeniu. Każdy z nas ma o swojej rodzinie jakąś historię do opowiedzenia, obraz, który się wyłania. Być może będzie to opowieść o ojcu- który przez pięć dni wracał późno  z pracy, a wieczorem przysypiał nad telewizorem, za to w każdy sobotni poranek robił naleśniki, obracając je w powietrzu. Miękkie na zewnątrz i z chrupiącą skórką. Może będzie to opowieść o matce artystce, która, chociaż zawsze ze smugą farby na znoszonych jeansach, z miała dodatkową parę rąk, żeby wyciągnąć je do dzieci i parę nóg, żeby obracać się po salonie do dennych kawałków w letnie i zimowe popołudnia.

Każdy z nas pielęgnuje w sobie takie małe rodzinne historie i zamyka je w szkatułce serca. Ale nie ważne czym te historie odbijają się od ścianek: smutkiem, śmiechem, uczuciem, spełnieniem czy rozczarowaniem. Mała- duża historia Frankel jest z rodzaju tych, którą każdy chciałby na moment wpuścić do swojej szkatułki.

Historia Penn’a i Rosie zaczyna się na jej rezydenturze lekarskiej. Chciałabym napisać, że to czas ich najmłodszego syna; Clauda, ale tak naprawdę ta opowieść należy po trosze do każdego z nich. Do matki lekarki, która jedną nogę zawsze zostawia w szpitalu, a pragmatycznym ramieniem przygarnia swoje dzieci. Do ojca pisarza, który ogarnia dom złożony z pięciu chłopców i tworzy opowieść. Do najstarszego Bena, wycofanego Roo, bliźniaków, noszących imiona od gwiazdozbiorów; Rigela i Oriona oraz najmłodszego, Clauda, który uwielbia masło orzechowe, sukienki i marzy o byciu księżniczką. Każdy ma w tej historii swój czas w momencie, kiedy naprawdę tego potrzebuje, ale największa jej część należy jednak do najmłodszego. Do Clauda.

,, Jestem za stara, żeby nie być otwarta i tolerancyjna(…) Przeżyłam całe życie. Wiem, co się w nim liczy. Wszystko już widziałam. Myślisz, że to pierwszy chłopak w bikini, jakiego widzę? Nie, nie pierwszy. Myślisz, że twoje pokolenie wynalazło odmienne dzieci?’’

To książka o dysforii płciowej i to ona powinna wysunąć się na pierwszy plan. Ale kiedy zapytacie mnie, o czym jest ta książka, nie powiem, że o dysforii. To przede wszystkim książka o rodzinie. O tej cudownej instytucji, która jest przytulna jak łupina orzecha i daje silniejsze światło niż zbłąkany świetlik. W moje ręce dawno nie trafił tytuł tak ciepły, pełen prostej empatii i głośnej życzliwości. Czytając, przypomniałam sobie, że faktycznie zdarza się spotkać takich ludzi i że to dzięki nim darzy się sympatią gatunek ludzki. To książka na każdą porę roku, odpowiednia na chandrę jak i głupawkę, to książka skrojona na miarę każdego czytelnika. Nie ważne, pięć, dziesięć czy czterdzieści pięć lat. Nie ważne czy ma penisa między nogami i kieckę wokół kolan czy waginę i spodnie. Bo ten tytuł to dysputa o tym, co nazywamy normą.

,,Posiadanie dzieci, pomaganie innym, uprawianie sztuki, wynalazczość, przywództwo, rozwiązywanie problemów świata i swoich własnych… Niewiele z tego, co ma dla mnie w życiu wartość, jest łatwe. I raczej nie chciałbym więcej rzeczy łatwych kosztem wartościowych.’’

Gdyby wszyscy borykający się z dysforią płciową trafiali w swoim otoczeniu na podobnych ludzi co Claud, być może zmniejszyłby się wśród nich odsetek prób samobójczych. Gdyby więcej ludzi zachowywało podobny dystans i otwartość na świat co Rosie i Penn, zjawisko marginalizacji przestałoby być problem. Spektrum normy rozciągnęłoby się do niszy mogącej pomieścić ciągle rozrastające się stado. Claud szuka swojej tożsamości, nie rozumie seksualności, ale trafił na najlepszą z możliwych opcji. Na głęboką akceptację i twarde oparcie, które okazało się niezastąpione, kiedy chwiał się w swoich próbach. Otoczony miłością i nawykły do dziwacznych zachowań członków rodziny mógł szukać- pozwolono mu na to. Chciał być chłopcem, okej, jego bracia widzą, że jest chłopcem, to normalne, wiedzą co z tym zrobić. Chciał być dziewczynką, to było trudniejsze, ale brat to brat, trzeba go chronić nawet w sukience siedem ósmych.

,,Ale ja nie takiej pomocy potrzebowałem(…) Mieliście mi pokazać, jak być chłopcem. Nie: jak być innym – bo ja jestem inny – tylko jak być takim samym jak wszyscy. Mieliście mi pokazać, jak być takim samym jak wy, ale nikt mi nie pomógł i teraz moje życie, oba moje życia są skończone. Nie mogę być Poppy i nie mogę być Claude’em. Nie mogę być nikim.’’

Rodzina idzie tu ramię w ramię. Każdy akceptuje dziwactwa reszty i dorzuca swoje do puli. W świetle niedawnych wydarzeń w Białymstoku ta książka nabiera nowego wymiaru. Chciałabym, żeby w tym czasie trafiła do jeszcze większej liczby rąk. Wielu. Kilkudziesięciu. Setek. Bo historia Clauda też mogłaby skończyć się tragicznie, gdyby nie był otoczony siódemką wspaniałych ludzi, dla których wyjście ich brata/syna/wnuka w sukience na ulicę nie było dużo dziwniejsze niż kanapki z masłem orzechowym. Otoczona takimi ludźmi chciałabym żyć. Po takim świecie chciałabym się poruszać; wypełnionym ludźmi zainteresowanymi, akceptującymi i otwartymi. Takimi, którzy pytają, a nie rzucają kamieniami. Którzy pozwalają innym szukać i stwarzać samych siebie i cieszą się z ich powodzenia i małych sukcesów, nawet, jeżeli oni dążą do zupełnie czegoś innego.

,,Przecież sami kłamiecie cały czas! Kłamiecie w każdej chwili każdego dnia. Całe wasze gówniane życie jest kłamstwem. Gadacie: ,,moja córka to, moja córka tamto’’, ,,nareszcie! Idealna dziewczynka, o której zawsze marzyłam!’’. Ciągle słyszę: ,, Tylko nikomu nie mów o swojej siostrze – jak nie powiesz, to kłamstwo zamieni się w prawdę’’. Ale cóż, to nie jest prawda. To kłamstwo. Kłamiecie wszystkim, których znacie. Każecie kłamać także nam. Zmuszacie całą rodzinę do powtarzania waszych zasranych kłamstw każdego dnia.’’

Nie zawsze jest to łatwe. Rosie i Penn w pełni akceptują swoje dziecko, ale nie są przekonani, czy świat jest gotowy na Claude’a. Przeprowadzki, nieustannie podtrzymywane tajemnice – cała rodzina musi dostosować swój rytm do wrażliwych potrzeb najmłodszego. Nawet jeżeli oznacza to przeprowadzkę na drugi koniec kraju, porzucenia znajomych, kółek zainteresowań i wszystkiego w czym było się dobrym na miejscu.  A utrzymanie tajemnicy nie jest łatwe, kiedy ma się naście wagi, zwłaszcza, tajemnicy podobnej wagi. Podobne tajemnice rosną i nie mieszczą się w pewnym momencie do kieszeni. Człowiek nawet nie zauważa, kiedy wypadają.

,,Wiesz, jaka część opowieści o Grumwaldzie trafiła do książki? Jeden procent. Procent procenta. Większość należy do ciebie. Tylko malutki, drobniutki fragment otrzymali wszyscy inni. Grumwald i Stephanie dostali chwilowe zakończenie, takie dla każdego. I tyle.’’

Równolegle do warstwy rodzinnych perypetii biegnie warstwa baśniowa, opisująca losy księcia Grumwalda i ksieżniczni Sophie.  Tę wieloletnią bajkę zaczął snuć Penn, w momencie poznania Rosie, kiedy jeszcze nie wiedział, że będzie jego żoną, ale chciał, żeby była jego. Potem bajka zmieniała się w zależności od tego, jak fluktuowały potrzeby jego dzieci. Treść była odbiciem aktualnych niepokojów i tzmartwień dorastających dzieci, a rozwiązanie łatwiej było przemycić czasem w bajce niż usadzić do rozmowy krnąbrnych synów. Treść podlegała nieustannym modyfikacjom, bo tego wymagało na Penna posiadanie piątki dzieci. I chociaż śledzimy losy rodziny od momentu, kiedy rodzice się poznali, to losy baśniowej pary są nie mniej zajmujące. Dobrze mieć kogoś, kto wsadzi nas do baśni, kiedy sobie nie radzimy.

,,Albo kładły jej dłoń na ramieniu i mówiły: ,,Jesteś taka odważna.’’ Albo: ,,Tak dobrze sobie z ty wszystkim radzisz.’’ Rosie doceniała ich wsparcie, ale nie sądziła, by rodzicielstwo wymagało szczególnej odwagi, bo przecież nie jest to kwestia wyboru.’’

Dodatkową zaletą tej książki jest dla mnie to, że autorka jest matą dziecka z dysforią płciową. I chociaż, jak sama przyznaje, nie jest to powieść z elementami autobiograficznymi, to jednak czytałam to z przyjemną świadomością, że wie o czym pisze; jak to wszystko się kręci. I faktycznie. Bo mimo tego, że Claud jest otoczony cudownymi ludźmi, to zdarza się, że ich tarcza się wyszczerbi. I jest źle; bo właśnie tak jest, czasem dobrze, czasem źle.

Chciałabym, żeby każdy przeczytał tę książkę. W świetle białostockich wydarzeń – chciałabym tego podwójnie.




Za egzemplarz dziękuję serdecznie wydawnictwu


4 komentarze:

  1. Mój przyjaciel bardzo ją poleca, więc wykorzystam podjętą niedawno współpracę z wydawnictwem Poradnia K i na pewno się za nią zabiorę :D
    xoxo
    L. (https://slowotok-laury.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja na pewno przeczytam, chociaż akurat mnie edukować nie trzeba. Jaskiniowcy z Białego stoku nie przeczytają, z resztą pewnie nawet czytać nie potrafią. I to jest smutne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie napisałaś o tej książce, na pewno nie przejdę obok niej obojętnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam ogromną ochotę na lekturę tej książki, nawet jeśli nie wydaje się lekką powieścią. ;)

    OdpowiedzUsuń