piątek, 12 lipca 2019

Szwindel, Jakub Ćwiek




Ci, którym odpowiada teatr polskiej sceny fantastycznej, z pewnością kojarzą charakterystyczną postać Jakuba Ćwieka, nawet jeżeli nie śledzili jego wystąpień. Zakładam jednak, że sporo osób, które fantastyką się interesują, czytało albo chociaż kojarzy takie tytuły jak ,,Kłamca’’ czy ,,Chłopcy’’. Bliżej zaznajomieni mają pewnie nawet bogatsze zaplecze czytelnicze i wiedzą o co się rozchodzi. O fantastykę. Do tej pory książki Ćwieka kręciły się i obijały właśnie w tym polu; raz bliżej, raz dalej od jądra, ale nie wychodziły poza obręb. Aż tu przychodzi pan Ćwiek z zieloną książką pod pachą, rzuca ją z impetem na stół i z nonszalancją podszytą nerwowym oczekiwaniem oświadcza: macie tu kryminał.

No i mamy ten kryminał, ten, jakby nie patrzeć, debiut gatunkowy. Ostatnio usłyszałam, że przy podobnym skoku, nie ma znaczenia, że gatunki są rozstrzelone, że największe znacznie ma doświadczenie pisarza; jeżeli okrzepł w pisaniu, to wszystko za co się zabierze, będzie dobre. Ciężko mi się jednak z tym zgodzić. Czasem ziejąca rozpadlina miedzy brzegami gatunków jest nie do pokonania jednym krokiem; konwenanse gatunkowe i (nie)pisane reguły wyciągają chciwe ręce i chwytają śmiałka za nogę, a głodna gawiedź puszcza mu strzałę w plecy. To nie tak, że gatunki łączy stabilny most, a od jednego do drugiego wiedzie niezobowiązujący spacerek, ot, i jesteś na drugiej stronie. Ten most z reguły się kołysze i zawodzi pod stopami i rzadko komu udaje się przejść przez niego prosto i nie pochylić się. Przejście kamiennym mostem różni się od pokonania sznurkowego.

Pan Ćwiek na ten most wlazł i włożył nam w ręce niekonwencjonalny kryminał. W zakładzie opiekuńczym umiera jeden z rezydentów: głowa legendarnej grupy oszustów. Synowi, z którym nie miał kontaktu, zostawia zeszyt, który oprócz spowiedzi zawiera obietnicę fortuny. Ale warunkiem otrzymania pieniędzy okazuje się wejście w konszachty ze wspólnikiem ojca oraz wciąż działającym kręgiem.

Krąg to artyści przekrętu.

,,To showmani mocno skupieni na budowaniu swojej legendy. To dlatego, choć słyszeli o nich niemal wszyscy i wielu uczestniczyło w ich numerach, mało kto pracował z nimi osobiście.  No i metoda- działają bardzo staroświecko, wspomnianymi już etapami. Prostackie skoki od razu na dużą kasę ich nie bawią, u nich wszystko dzieje się krok po kroku. Prawdziwe numery czy też, jak podobno mówią o nich ludzie z kręgu, Szwindle, wymagają szeregu Przygrywek, zbierania funduszy, ćwiczenia. I nieważne, czy skok mały, czy duży- zawsze w oprawie jarmarcznego teatrzyku. Wybaczy pan porównanie.’’

Zmarły przywódca pozostawia im pomysł na numer, który ma im zapewnić nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim, pachnie legendą. Każdy będzie musiał się zaangażować i dać z siebie wszystko, żeby go sfinalizować. Tak jak bywało wcześniej; dobrzy ludzie staną się narzędziami w ich rękach, marzyciele wyraźnymi celami, a cała akcja przefiladuje i zamacha w stronę reflektorów. Rzecz w tym, że porywając się na ten podsunięty Szwindel, oszuści nie wiedzą wszystkiego.

,, –… chcę  wiedzieć, co pan zamierza zrobić ze swoją nowo nabytą wiedzą, panie Mikołaju – dokończył. – I dlaczego właściwie się tutaj spotykamy.’’

Mało tego, że Ćwiek wszedł w nowy gatunek. Podszedł do niego zygzakiem. Kiedy zdecydowana większość kryminałów opiera się na konwencjonalnej zbrodni i śledztwie, czyli na czymś, do czego nawykliśmy i czego siłą nawyku zwykle oczekujemy, on stawia przed nami con- artist. Artyści przekrętu. Oszuści. Wirtuozi. Bo żeby być takim artystą przekrętu nie wystarczy wsunąć komuś ręki do  tylnej kieszeni i podwędzić mu portfel. To szereg umiejętności; od społecznych, przez aktorskie po drobne zagrywki psychologiczne i umiejętne panowanie nad emocjami. Nie bez przyczyny w książce pojawia się motyw teatru, który uwypukla to, na czym opierają się ludzie z kręgu. W jednym momencie pewna siebie, flirtująca blondynka może się przekształcić w szarą myszkę ze studenckiego akademika, pracującą w pobliskiej kawiarni. Maski. Chodzi o to, żeby zakładać je bez wysiłku i nosić z wdziękiem jak ulubiony ciuch W kręgu nikt nie używa przez dłuższy czas tego samego imienia. Pierwsze- właściwie imię jest czymś eterycznym.

,,Przyjacielski gest, dłoń oparta na łopatce, gotowa pchnąć w stosownym momencie. Trzymanie się niby z boku, ale jednocześnie pół kroku za rozmówcą, by w razie potrzeby łatwiej nim sterować. To wszystko, choć sprawiało wrażenie marnowania czasu, w rzeczywistości go oszczędzało. Gdyby Karwasz pozwolił dyrektorowi samemu postawić tacę, ten szukałby w głowie słów, by zbudować namiastkę konwersacji, potem zapadłaby na chwilę niezręczna cisza i koniec końców Pęczak wyszedłby zakłopotany, a tak znalazł się poza gabinetem rozanielony, w dwa razy krótszym czasie.’’

Sama idea oszustów i to co sobą pociągnęła, to naprawdę misterna układanka. Zabrakło jednak kilku puzzli, które czyniłby tę powieść bardziej dostępną dla czytelnika. Nie ma właściwie postaci wiodącej, uwaga jest rozproszona na wiele postaci; postaci, które zmieniają tożsamości i grają i dłuższą chwilę zajmuje, żeby się w tym połapać, a jak już się uda, okazuje się, że jesteśmy prawie w połowie.

Pomysł, owszem, ciekawy i dobrze zrealizowany, ale ubogi jest w linearną krechę. Naświetlono nam kilka spraw, pomniejszych i większych szwindli. Dokładnie- wziętych pod lupę i zarysowanych w szczegóły. Szkoda tylko, że to wszystko jakoś z siebie nie wynikało, gdyby te wszystkie sprawy się łączyły albo chociaż zazębiały, to dopiero byłaby maszyna. Ale i bez tego działała dosyć sprawnie. Wszystko chodziło w niej w równym tempie, nie mieliśmy skoków akcji i latających uszczelek. Powiedziałabym, że lektura była bardziej interesująca niż emocjonująca. Tylko na koniec zeszły mi się brwi. Z irytacji. Bo zwroty w fabule i  wymyślne zakończenia to wyścig, w który włącza się wielu autorów, ale tutaj jakoś nie trzymało się to razem. Dostałam dużo elementów, ale nie podobały mi się ich łączenia. Nierówne.

Za to ze zręcznością wytrawnego przewodnika przeprowadził nas Ćwiek przez wąskie uliczki polskiego społeczeństwa. Nawet ci, którzy odwracają się od książek, gdzie akcja osadzona jest w Polsce, a imiona brzmią rodzimo, nie mają na co kręcić nosem. Można by w taka książkę wejść i poczuć się swojsko pod okiem wścibskiej starszej sąsiadki.

Tytuł to też przestroga. Pokazuje ile danych udostępniamy w mediach społecznościowych, jak beztrosko i bezmyślnie traktujemy ważne informacje, które powinny być poufne i schowane w najgębszą kieszeń. A jak sami wybebeszamy te kieszenie i wołamy wokół: weź sobie, co chcesz.

,,A teraz pozwoli, by jej szczerość i oddanie ostatecznie dokonały cholernego cudu dobroczynności.’’

Patrzę na ten rozchybotany most, na który zdecydował się autor. Nie łatwa to droga, ale myślę, że przywyknie do chybotania i krok mu stwardnieje. Na razie trochę się zatacza, ale prze dzielnie.


Za egzemplarz dziękuję serdecznie wydawnictwu



2 komentarze:

  1. Ćwieka czytam i np. Jego Kłamca również ma wzloty i upadki. Jednak ma On w sobie tę żyłkę zacięcia i fanaberii, która przyciąga i bawi. Jak nikt wplata popkulturę w swoje książki i rzuca nam nią w twarz. Do Szwindla podchodzę z dystansem, ale na pewno go przeczytam, bo jestem ciekawa co tym razem Pan Jakub nawywijał.

    Co do recenzji, to czyta się fenomenalnie! Jeśli kawę parzysz równie świetną jak piszesz i opowiadasz o książkach, to muszę w końcu przybyć do Torunia! Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedawno zapoznałam się z autorem dzięki "Kłamcy" i choć podobało mi się to spotkanie, to nie zachwyciło mnie jakoś specjalnie. Dlatego jak piszesz, że coś tutaj nie do końca zagrało, to ja się chyba w to pakować nie będę...

    OdpowiedzUsuń