Ci, którym odpowiada teatr polskiej sceny fantastycznej, z
pewnością kojarzą charakterystyczną postać Jakuba Ćwieka, nawet jeżeli nie
śledzili jego wystąpień. Zakładam jednak, że sporo osób, które fantastyką się
interesują, czytało albo chociaż kojarzy takie tytuły jak ,,Kłamca’’ czy
,,Chłopcy’’. Bliżej zaznajomieni mają pewnie nawet bogatsze zaplecze
czytelnicze i wiedzą o co się rozchodzi. O fantastykę. Do tej pory książki
Ćwieka kręciły się i obijały właśnie w tym polu; raz bliżej, raz dalej od jądra,
ale nie wychodziły poza obręb. Aż tu przychodzi pan Ćwiek z zieloną książką pod
pachą, rzuca ją z impetem na stół i z nonszalancją podszytą nerwowym
oczekiwaniem oświadcza: macie tu kryminał.
No i mamy ten kryminał, ten, jakby nie patrzeć, debiut
gatunkowy. Ostatnio usłyszałam, że przy podobnym skoku, nie ma znaczenia, że gatunki
są rozstrzelone, że największe znacznie ma doświadczenie pisarza; jeżeli
okrzepł w pisaniu, to wszystko za co się zabierze, będzie dobre. Ciężko mi się
jednak z tym zgodzić. Czasem ziejąca rozpadlina miedzy brzegami gatunków jest
nie do pokonania jednym krokiem; konwenanse gatunkowe i (nie)pisane reguły
wyciągają chciwe ręce i chwytają śmiałka za nogę, a głodna gawiedź puszcza mu
strzałę w plecy. To nie tak, że gatunki łączy stabilny most, a od jednego do
drugiego wiedzie niezobowiązujący spacerek, ot, i jesteś na drugiej stronie. Ten
most z reguły się kołysze i zawodzi pod stopami i rzadko komu udaje się przejść
przez niego prosto i nie pochylić się. Przejście kamiennym mostem różni się od
pokonania sznurkowego.
Pan Ćwiek na ten most wlazł i włożył nam w ręce
niekonwencjonalny kryminał. W zakładzie opiekuńczym umiera jeden z rezydentów:
głowa legendarnej grupy oszustów. Synowi, z którym nie miał kontaktu, zostawia
zeszyt, który oprócz spowiedzi zawiera obietnicę fortuny. Ale warunkiem
otrzymania pieniędzy okazuje się wejście w konszachty ze wspólnikiem ojca oraz
wciąż działającym kręgiem.
Krąg to artyści przekrętu.
,,To
showmani mocno skupieni na budowaniu swojej legendy. To dlatego, choć słyszeli
o nich niemal wszyscy i wielu uczestniczyło w ich numerach, mało kto pracował z
nimi osobiście. No i metoda- działają
bardzo staroświecko, wspomnianymi już etapami. Prostackie skoki od razu na dużą
kasę ich nie bawią, u nich wszystko dzieje się krok po kroku. Prawdziwe numery
czy też, jak podobno mówią o nich ludzie z kręgu, Szwindle, wymagają szeregu
Przygrywek, zbierania funduszy, ćwiczenia. I nieważne, czy skok mały, czy duży-
zawsze w oprawie jarmarcznego teatrzyku. Wybaczy pan porównanie.’’
Zmarły
przywódca pozostawia im pomysł na numer, który ma im zapewnić nie tylko
pieniądze, ale przede wszystkim, pachnie legendą. Każdy będzie musiał się
zaangażować i dać z siebie wszystko, żeby go sfinalizować. Tak jak bywało
wcześniej; dobrzy ludzie staną się narzędziami w ich rękach, marzyciele
wyraźnymi celami, a cała akcja przefiladuje i zamacha w stronę reflektorów.
Rzecz w tym, że porywając się na ten podsunięty Szwindel, oszuści nie wiedzą
wszystkiego.
,, –…
chcę wiedzieć, co pan zamierza zrobić ze
swoją nowo nabytą wiedzą, panie Mikołaju – dokończył. – I dlaczego właściwie
się tutaj spotykamy.’’
Mało tego, że
Ćwiek wszedł w nowy gatunek. Podszedł do niego zygzakiem. Kiedy zdecydowana
większość kryminałów opiera się na konwencjonalnej zbrodni i śledztwie, czyli
na czymś, do czego nawykliśmy i czego siłą nawyku zwykle oczekujemy, on stawia
przed nami con- artist. Artyści przekrętu. Oszuści. Wirtuozi. Bo żeby być takim
artystą przekrętu nie wystarczy wsunąć komuś ręki do tylnej kieszeni i podwędzić mu portfel. To
szereg umiejętności; od społecznych, przez aktorskie po drobne zagrywki
psychologiczne i umiejętne panowanie nad emocjami. Nie bez przyczyny w książce
pojawia się motyw teatru, który uwypukla to, na czym opierają się ludzie z
kręgu. W jednym momencie pewna siebie, flirtująca blondynka może się
przekształcić w szarą myszkę ze studenckiego akademika, pracującą w pobliskiej
kawiarni. Maski. Chodzi o to, żeby zakładać je bez wysiłku i nosić z wdziękiem
jak ulubiony ciuch W kręgu nikt nie używa przez dłuższy czas tego samego
imienia. Pierwsze- właściwie imię jest czymś eterycznym.
,,Przyjacielski
gest, dłoń oparta na łopatce, gotowa pchnąć w stosownym momencie. Trzymanie się
niby z boku, ale jednocześnie pół kroku za rozmówcą, by w razie potrzeby
łatwiej nim sterować. To wszystko, choć sprawiało wrażenie marnowania czasu, w
rzeczywistości go oszczędzało. Gdyby Karwasz pozwolił dyrektorowi samemu
postawić tacę, ten szukałby w głowie słów, by zbudować namiastkę konwersacji,
potem zapadłaby na chwilę niezręczna cisza i koniec końców Pęczak wyszedłby
zakłopotany, a tak znalazł się poza gabinetem rozanielony, w dwa razy krótszym
czasie.’’
Sama idea
oszustów i to co sobą pociągnęła, to naprawdę misterna układanka. Zabrakło
jednak kilku puzzli, które czyniłby tę powieść bardziej dostępną dla
czytelnika. Nie ma właściwie postaci wiodącej, uwaga jest rozproszona na
wiele postaci; postaci, które zmieniają tożsamości i grają i dłuższą chwilę
zajmuje, żeby się w tym połapać, a jak już się uda, okazuje się, że jesteśmy prawie
w połowie.
Pomysł,
owszem, ciekawy i dobrze zrealizowany, ale ubogi jest w linearną krechę.
Naświetlono nam kilka spraw, pomniejszych i większych szwindli. Dokładnie- wziętych
pod lupę i zarysowanych w szczegóły. Szkoda tylko, że to wszystko jakoś z
siebie nie wynikało, gdyby te wszystkie sprawy się łączyły albo chociaż
zazębiały, to dopiero byłaby maszyna. Ale i bez tego działała dosyć sprawnie.
Wszystko chodziło w niej w równym tempie, nie mieliśmy skoków akcji i
latających uszczelek. Powiedziałabym, że lektura była bardziej interesująca niż
emocjonująca. Tylko na koniec zeszły mi się brwi. Z irytacji. Bo zwroty w
fabule i wymyślne zakończenia to wyścig,
w który włącza się wielu autorów, ale tutaj jakoś nie trzymało się to razem.
Dostałam dużo elementów, ale nie podobały mi się ich łączenia. Nierówne.
Za to ze
zręcznością wytrawnego przewodnika przeprowadził nas Ćwiek przez wąskie uliczki
polskiego społeczeństwa. Nawet ci, którzy odwracają się od książek, gdzie akcja
osadzona jest w Polsce, a imiona brzmią rodzimo, nie mają na co kręcić nosem. Można
by w taka książkę wejść i poczuć się swojsko pod okiem wścibskiej starszej
sąsiadki.
Tytuł to też przestroga. Pokazuje ile danych udostępniamy w mediach społecznościowych, jak beztrosko i bezmyślnie traktujemy ważne informacje, które powinny być poufne i schowane w najgębszą kieszeń. A jak sami wybebeszamy te kieszenie i wołamy wokół: weź sobie, co chcesz.
Tytuł to też przestroga. Pokazuje ile danych udostępniamy w mediach społecznościowych, jak beztrosko i bezmyślnie traktujemy ważne informacje, które powinny być poufne i schowane w najgębszą kieszeń. A jak sami wybebeszamy te kieszenie i wołamy wokół: weź sobie, co chcesz.
,,A teraz
pozwoli, by jej szczerość i oddanie ostatecznie dokonały cholernego cudu
dobroczynności.’’
Patrzę na ten
rozchybotany most, na który zdecydował się autor. Nie łatwa to droga, ale
myślę, że przywyknie do chybotania i krok mu stwardnieje. Na razie trochę się
zatacza, ale prze dzielnie.
Za egzemplarz dziękuję serdecznie wydawnictwu
Ćwieka czytam i np. Jego Kłamca również ma wzloty i upadki. Jednak ma On w sobie tę żyłkę zacięcia i fanaberii, która przyciąga i bawi. Jak nikt wplata popkulturę w swoje książki i rzuca nam nią w twarz. Do Szwindla podchodzę z dystansem, ale na pewno go przeczytam, bo jestem ciekawa co tym razem Pan Jakub nawywijał.
OdpowiedzUsuńCo do recenzji, to czyta się fenomenalnie! Jeśli kawę parzysz równie świetną jak piszesz i opowiadasz o książkach, to muszę w końcu przybyć do Torunia! Pozdrawiam ciepło!
Niedawno zapoznałam się z autorem dzięki "Kłamcy" i choć podobało mi się to spotkanie, to nie zachwyciło mnie jakoś specjalnie. Dlatego jak piszesz, że coś tutaj nie do końca zagrało, to ja się chyba w to pakować nie będę...
OdpowiedzUsuń