Zacznę od
tego, że nie oglądałam filmu, bo na pewno ma to duże znaczenie w kontekście kształtu
tej recenzji i mojej opinii. Nie będzie to porównanie pierwowzoru- filmu i
książki. Skupię się całkowicie na tytule, który dla mnie jest pierwszym
kontaktem z Guillermo del Toro oraz Cornelią Funke. Labirynt Fauna traktuję
jako dzieło autonomiczne, bo prawdopodobnie nie obejrzę filmu. Nie powiem wam więc,
jak ma się jedno do drugiego- wtedy moje oczekiwanie zostałyby przekształcone, a opinia
uległaby modyfikacji. Bierzcie więc poprawkę na to, że zapoznałam się wyłącznie
z książką, a słowo film pada wyłącznie tytułem wyjaśnienia, że oglądać nie zamierzam,
choć prym pierwszeństwa leży po stronie filmu.
"Dawno,
dawno temu, kiedy las był młody,
stanowił dom dla stworzeń,
pełnych magii i cudów"
Wchodzimy w
rok 1944; w czasy hiszpańskiej dyktatury. W czasy niespokojne i burzliwe, ale
przede wszystkim niepewne. Do kapitana Vidala stacjonującego w starym młynie
dołącza Ofelia wraz z matką. Kobieta upatruje w nim swojego wybawiciela-
mężczyznę z pozycją, który zapewni jej oraz córce bezpieczeństwo i opiekę w tym
niestabilnym okresie i któremu w niedługim czasie powije wyczekiwanego potomka.
Ofelia zdaje się jednak zauważać to, czego nie widzi kobieta. Nie jest pewna czy kapitan, którego nazywa wilkiem, jest odpowiednim mężczyzną dla jej matki. Tropiący partyzantów w lesie niczym
zwierzynę momentami zdaje się mieć w sobie więcej z bestii niż człowieka.
Ofelia próbuje przełożyć sobie zastaną sytuację na logikę świata baśni.
Dodatkowo jej uwagę przykuwa sprawa tajemniczego labiryntu w lesie. Świat baśni
jest bliżej niż kiedykolwiek.
Wojna w tle
czy baśń z tyłu? Pojawiają się głosy, że baśniowe wydarzenia są wprowadzone
jako nadgorliwe wypełnienie, które tłumi dramat wojenny. Że baśń i wojna nijak
do siebie pasują i psują siebie nawzajem. Doprawdy, nie wiem w którym miejscu.
Musimy pamiętać, że część historii poznajemy z perspektywy dziecka, które
jeszcze przed przybyciem na prowincję było głęboko zanurzone w baśniach, a obecność
labiryntu, bliskość lasu oraz nieprzyjazny ojczym tylko pchają ją dodatkowo w
ich stronę, tak, że dziewczynka się w nich zatraca. Z mojej perspektywy baśń i
wojna ścisło się splatają. Obie mroczne, drapieżne i niepokojące; wróżki nie
sypią gwiezdnym pyłem na tle wystrzałów.
Nie wiem jak
wygląda to od strony filmowej, ale tutaj warstwa baśniowa dominuje. Sporo uwagi
skupia się na Vidalu, partyzantach oraz Mercedes- służącej, która im pomaga,
aczkolwiek odnoszę wrażenie, że wszystko to przesiąkło specyficzną atmosferą.
Dodatkowo wprowadzone rozdziały- historie mniej lub bardziej luźno powiązane z
baśniowym wątkiem, które są autonomicznymi, krótkimi przerywnikami nie
pozwalają opaść magicznej aurze. I tak Vidal staje się jeszcze bardziej
wilkiem, Mercedes rośnie jako kochająca siostra i odważna młoda kobieta, a
matka Ofelii jest ofiarą pułapki kapitana i przykładem pragmatyczności, a sama
Ofelia… Eksploruje świat, który istnieje obok rzeczywistego i rządzi się
własnymi dramatami. Sprawa zaginionej księżniczki okazuje się nie mniej
wymagająca brawury niż wojny toczone przez otaczających ją dorosłych. Labirynt
w lesie pochłania dużą część jej uwagi i pozwala na chwilę oderwać się od tego,
co dzieje się w domu.
Kreacja owego
labiryntu, podziemnego królestwa i świata magicznego jest podstawą tej książki.
Odnoszę wrażenie, że pomimo pewnej prostoty, którą operuje narracja, w nozdrza
wpycha się zapach mokrej ziemi i butwiejących liści. To ten hipnotyzujący
rodzaj magii, który zostawia na człowieku drobne szczypiące ślady, bo chociaż
piękna, to tym rodzajem, który podszyty jest pierwotną brutalnością.
,,Zło
rzadko nabiera kształtu. Często na początku jest niewiele wyrazistsze od
szeptu. Jest spojrzeniem. Zdradą. Ale potem rośnie i się zakorzenia, nadal
niewidoczne, niezauważone. Tylko baśnie nadają mu właściwy kształt. Wielkie złe
wilki, okrutni królowie i diabły…’’
Z tym, że ta
baśń sięga głębiej i manipuluje kształtem. Nie wszystko co jest dobre jest
wygładzone i okrągłe, a wszystko co złe kanciaste i krzywe. Tutaj wróżki mogą
mieć groteskowo powykrzywiane sylwetki i patykowate odnóża, żeby za moment przepoczwarzyć
się w humanoidalne istotki. Próby jakie musi przejść Ofelia są wymagające i
niebezpieczne oraz… zawierają pierwiastek niepowodzenia. W klasycznej baśni
wszystko kończy się happy endem, spacerem drogą oświeconą zachodem słońca i
złączonymi dłońmi. Tutaj są ofiary i to nie tylko wojenne, ale też ofiary,
które są żniwem bajkowego zachłannego świata, który szeroko rozdziawia gębę.
,,O
czym on mówi? Słowa fauna przestraszyły Ofelię bardziej niż otaczająca noc,
bardziej niż to miejsce leżące tak daleko od łóżka ogrzanego ciałem matki.
Chociaż czasem jej pragniemy, prawdziwa magia jest przerażająca.’’
Podczas gdy
Ofelia coraz wygodniej mości się w zachłannych ramionach baśni i tylko czasem
podryguje niespokojnie, dorośli przeżywają swoją własną historię. Matka
dziewczynki zdaje się nie zauważać, że kapitan nie jest człowiekiem zdolnym do
uczucia. Syn którego nosi w łonie i nagląca potrzeba stateczności i pewności
pcha ją w stronę człowieka, który z
uczuciem patrzy jedynie na własne odbicie i to odpowiednio wykrzywione. Vidal
byłby klasycznym drapieżnikiem, gdyby nie to, że Funke próbowała umotywować
punkt, w którym się znalazł. A mogła zostawić go w spokoju; pozwolić żeby
obrastał coraz grubszą warstewką ciemności, obelżywości i czujnej agresji, i
czekał na tę jedną iskrę, która rozpali płomień destrukcji. Zło bez żadnego
powodu.
Aczkolwiek
każdy z bohaterów czymś się kieruje. Za rękę prowadzą go jakieś idee, rojenia,
nakazy moralne czy sytuacja kopie go w plecy ciężkim butem. Dużo tutaj miłości;
miłości matczynej, miłości siostrzanej, miłości do historii, miłości do
wielkich spraw, za które oddaje się życie. To w końcu baśń. Ci wszyscy ludzie:
siostry, matki, mistrzowie w swoim zawodzie, dzieci, niosą swoją miłość do
końca, niezależnie od tego, jaki to koniec. Może to i tkliwe. Może piękne.
I
zakończenie. A właściwie dwa; bo każdy świat ma swoje. Jednak te dwa
zakończenia stykają się koniuszkami przez taflę i mącą się nawzajem. Mają w
sobie dozę goryczy, ale ta gorycz zaskakująco dobrze leży na języku. Po tym
wszystkich dziwnie byłoby obracać w palcach słodkie cukierki i cieszyć się ich
mdlącym smakiem.
,,To
prawda, zwykle niewielu jest takich, którzy wiedzą, gdzie szukać i jak słuchać.
Lecz w przypadku najlepszych opowieści ci nieliczni z pewnością wystarczą.’’
Jakie szczęście, że nigdy nie zebrałam się do oglądnięcia filmu! Mogę teraz sięgnąć po książkę i przezyć ją jak na pierwszy raz z opowieścią przystało :)
OdpowiedzUsuń