Na pewno znacie te słynne początki wielkich powieści ,,Na
pustej oświetlonej drodze’’, ,,Zostało mu trzynaście dni życia’’ czy ,,W ciszy poranka’’.
Młodzieżówki mają mniej- o ile w ogóle tych cytowanych, cyzelowanych do
ostatniej poprawki pierwszych zdań. Mają za to rozpoznawalne początki. Przeprowadzka
do nowego miejsca, utrata bliskiej osoby, poczucie odrzucenia i niezrozumienia,
wyzuty sumienia. Jak przeczyta się odpowiednio dużo, to człowiek wkłada te początki
do odpowiednich przegródek, gdzie figurują między innymi, tracą autonomiczność.
Z tej składowni zapomnianych początków wyciągnęłam Wszystkie
jasne miejsca. Kiedy człowiek próbuje coś opowiedzieć o tym tytule, zaczyna od
czegoś podobnego: ,,Dwójka nastolatków spotkała się na gzymsie szkolnego
budynku. Obydwoje chcieli popełnić samobójstwo. W tym samym czasie i miejscu.
Jedno uratowało drugie.’’ Wyobrażam sobie, że informację o tym, że działo się w
to w szkole można pominąć. To dosyć nieistotne( Jak wiele rzeczy, które dotyczą
tej placówki). Kojarzycie drugą taką książkę? Ja nie. I ten brak powiązania
wcale nie jest niewygodny.
Theodore Finch jest wariatem. W tym, że znalazł się na dachu,
nikt nie widzi niczego wyróżniającego się. W tym, że ratuje go prymuska Violet-
też nie. W końcu od śmierci jej siostry w wypadku samochodowym minął już rok.
Dziewczyna na pewno nie chciała się zabić, chłopak to inna sprawa, jest
niestabilny. Jak dobrze, że go zauważyła i mu pomogła. Dziewczyna z dobrego
domu. Popularna. Bohaterka. Samobójca.
Wariat. Ofiara.
Te cztery słowa chowają się za wydarzeniami z powieści i
wodzą każdego. Czytelnik dostrzega coś innego, co innego widzą bohaterowie-
obserwatorzy, co innego aktorzy- Finch i
Violet. Potrwa, zanim interpretacje i perspektywy się przenikną- do
spotkania w jednym punkcie nie dojdzie.
Po przypadkowo wspólnej schedzie na dachu Violet i Finch
zaczynają razem pracować nad projektem z geografii. Kieruje nimi(oprócz punktów
na zaliczenie) ,,odkrycie’’ cudów Indiany- miejsc maleńkich , dziwacznych, na
pierwszy rzut oka rozczarowująco zwyczajnych i nieco brzydkich, niekiedy
pięknych. Dla tej dwójki każde z tych miejsc staje się wyjątkowe, bo zadanie
zaczyna być traktowane osobowo, marginalizując zewnętrzność szkolnego projektu.
,,To takie wyczerpujące, ciągle udawać zrównoważonego.
Postępuję z taką ostrożnością, jakbym próbował przejść przez pole minowe z żołnierzami
wroga zebranymi po obu jego stronach.’’
Finch w końcu może puścić swoją głowę i nie kontrolować jej
bez przerwy. Przy Violet czuje się swobodnie. Paradoksalnie chłopak okazuje
bystrym rozmówcą i ciekawą osobą, a nie wariatem, na co była przygotowana Violet
osadzona w korytarzowych plotkach. Jego umysł jest zaskakujący i Violet
zapomina przy nim o odliczaniu dni, a zaczyna przeżywać. Rusza się w końcu
sprzed roku, gdzie utknęła w śmierci siostry i przypomina sobie, jak to jest:
wykonywać szkolne projekty, rozmawiać z ludźmi, jeździć samochodem. Odczuwać
radość z rzeczy niewywołujących jej u innych. Uczy się żyć od chłopaka, który
pragnie umrzeć.
‘’Uśmiecha się do paskudnych drzew,
szpetnych pól i brzydkich dzieci, zupełnie jakby widział krainę Oz. Jakby
naprawdę dostrzegał tkwiące tu piękno. W tej chwili żałuję, że nie mogę patrzeć
jego oczami, żałuję, że nie ma okularów, które mógłby mi pożyczyć. ‘’
To uczucie się rodzi. Finch przeciąga w nie Violet po
kawałku, aż staje mocno na obu stopach obok niego. Pozwala nam wejść bardziej w
postrzeganie Fincha, który docenia otaczający go świat i potrafi nim oczarować
dziewczynę wycofaną z życia społecznego i pozbawioną chęci- do wszystkiego.
Odsłania przed nią świat słów, które zawsze wirują obok niego, a on łapie ich
skrawki, żeby mu nie uciekły i nie przepadły jak wiele innych rzeczy. Violet
przypomina sobie, że też kochała słowa, ale nie jest pewna czy nadal potrafi je
układać. Spróbuj. To proste. Trzeba łapać pojedyncze słowa
z tej słownej zawieruchy i przyklejać je w miejscu. A potem ze słów tworzyć
zdania. Akapity. Pojedyncze słowo ma tyle znaczeń.
Świat Fincha w ogóle ma wiele znaczeń i esencjonalne jest
wyrażenie ,,świat Fincha’’, bo to świat który znacznie różni się od mojego albo
twojego. To świat w świecie. A właściwie trafniejsze jest określenie nadświat.
W którym niebieska woda hipnotyzuje i jest bardziej niebieska, kiedy po
nałożeniu farby kolor nadal przebija i trzeba położyć kolejną warstwę. I
kolejną. I kolejną. To świat nieistotnych- znaczących miejsc i tułaczych słów,
które obijają się po głowie chłopaka. Świat jesiennych kwiatów w zimie.
‘’Obiecałem sobie, że ten rok będzie inny.
Jeśli uda mi się pilnować wszystkiego, w tym też samego siebie, powinienem
zostać na jawie, tu i teraz, a nie nieobecny, pogrążony w jakimś półśnie.’’
Dla niego nie ma dni, godzin, miesięcy. Jest okres snu i
okres przebudzenia, którego chwyta się zachłannie i ogląda trwożnie. Liczy- ile
jeszcze, bo przecież tak długo, do tej pory, jeszcze nie trwało. Ściga się sam
ze sobą, z bezczasem snu, który owiewa marazmem, obiecuje wyciszenie tak
dogłębne, że prowadzące w nicość. Na razie świat jest dla niego za wolny. Może
przebierać w fakturze, barwie i znaczeniu. Układa z nich jak z wycinanki.
Tak właśnie się czuję, gdy zapadam w Sen.
Wszystko po prostu…zamiera. Czasem pojawiają się znaki ostrzegawcze. Dźwięki,
rzecz jasna, a także ból głowy, ale nauczyłem się także dostrzegać zmiany w
otoczeniu, to, jak je widzę, jak czuję.
Pojekt z geografii wprowadza motyw drogi. Nie tylko po
miejscach istniejących na mapie. Te są tutaj najmniej istotne, chociaż
odczytane przez Fincha i Violet stają się nowe- obce. Paradoksalnie bliższe niż
były. To podróż Violet, w której samochód podstawia się pod wypadkiem jej
siostry i obnaża panoramę. Wchodzenie z powrotem w pęd życia, w tunel ruchu, gdzie Finch jest przewodnikiem,
bo jego przebudzeniu znajoma jest ta hiperaktywność, gdzie spojrzenia przez
okno to stop klatki. Dla Fincha podróż to sinusoida kraks i prowadzenia.
Odbywają się tu trzy podróże, chociaż auto jest jedno. Podróż Violet i Fincha;
przenikania się świata i bezświata. Podróż Violet, dekonstruktywistyczna, żeby
po wysiadce dało się coś zbudować. I podróż Fincha, który w końcu na zakręcie
spotyka się sam ze sobą i jest to moment, któremu wymykał się przez prawie
osiemnaście lat.
Widzimy świat oczami Violet i oczami Fincha. Świat
utraceń, który operuje różnymi walutami. Gdzie planety ustawiły się w jednej
linii, nie miało to nic wspólnego z pobłażliwą łaskawością, poziomując na
moment planety Fincha i Violet.
Czy można było temu zapobiec? Przydeptać tę sinusoidę w
jednym z pagórków i to zatrzymać? Defetyzm bije nam dzwoneczkiem nad głową. Bo
ile można walczyć; w końcu się upada. I nie chodzi o to, żeby zarzucić autorce
katastroficzne interpretacje. Bo oddała nam- czytelnikom przysługę i nie zostawiła tego, na co odpowiedzi byliśmy
głodni. Czy człowiekowi można pomóc? I czy ta pomoc okazuje się prawidłowych
zachowaniem pomocowym? Autorka nie podsuwa nam odpowiedzi(O ile przyjemniej i prościej
jest obracać się w świecie pytań dychotomiczny. taknie.) Musimy wygenerować ją
sami. (Opierając się na relatywizmie ,,to zależy’’ – najlepiej jeżeli nie od
nas.) Pokazuje nam jednak jak dalece idące zmiany może wywołać kilka słów,
przebrzmiałych w żargonie psychologicznym. Jak te kilka słów może w momencie zdekomponować
człowieka, jak go unicestwiają i zostają już tylko same słowa. A nie ma
człowieka.
Czy ten człowiek by był, gdyby powiedziało się w innych
słowach, zachowało się ostrożniej, zasięgnęło opinii innych niż troska, dobra
wola i uczucia? Przyjąłby pomoc a nie odebrał ją jako próbę degradacji jego
osoby, ze słowami skierowanymi do niego a nie do słów, które stały się nim? Czy
za każdym razem można inaczej, więcej i lepiej; czy te wielowymiarowe
komponenty stają się miejscami zanadto rozstrzelone, żeby człowiek zdążył
wypracować nową reakcję? I kto odważy się wziąć odpowiedzialność za jego
pewność właściwości?
Jennifer Niven prowadzi nas za rękę przed sklepową półkę
i pokazuje nam etykietki na produktach. Widzisz? To jest tym, a to tym. Tak
jest napisane. Ludzie są jak te puszki i kartony- są tym a tamtym, bo tak
zostało powiedziane. Zostali zaetykietowani. Ludzie interpretują ich przez ten
pryzmat; bo tak stoi. Potem wszystko przepuszczają przez ten wzór i dopasowują
do niego. Nie obracają, nie główkują, tylko biorą najprostsze, znane kształty,
które pasują. Zamykają się na informacje, tracą giętkość opinii i elastyczność sądów.
Stereotypizują. Człowiek przestaje być człowiekiem. Staje się
etykietą(zaburzeniem).
,,Jedno wiem o chorobie(…): to łata, którą
się przykleja ludziom. Szaleńcom. Wiem, bo w pierwszej klasie chodziłem na
wukłady z psychologii, a poza tym, oglądałem filmy i przez niemal osiemnaście
lat przyglądałem się własnemu ojcu w akcji., chociaż jemu akurat nikt żadnej
łaty nie mógł przyczepić, bo od razu by zabił człowieka. Etykiety(…) krzyczą:
To właśnie dlatego jesteś taki. To właśnie tym jesteś. Sprowadzają ludzi do
choroby.’’
Wariactwo było częścią Fincha. Finch wariat. Furiat.
Pomylony. To była definicja, przymiot Theodora Fincha. A nie zaburzenia.
Pani Niven prowadzi nas przez meandry oceny, straty i
winy. F inch do tej pory nie uzyskał pomocy, choć wedle wszelkich kryteriów i
wskaźników potrzebował jej. Nie otrzymał dostatecznego zainteresowania-
skrzętnie go unikał. Bo był Finchem wariatem, a nie Finchem-który-potrzebuje-wsparcia.
Pojawiał się i znikał, ale zawsze był jedynym pasażerem swojej podróży. Ruszał
z piskiem opon(wariat). Zbierał się długo i ostentacyjnie w takim sensie, że
znaki podróży nie należały do niego, wsadzały go do samochodu i tyle. Czy znaki
pełniły rolę trójkąt ostrzegawczego, podróże znaczyły nieobecnością a chroma
samodzielność była prosząca w spojrzeniu? W tej odpowiedzi też jesteśmy sami ze
sobą, ze ulubionym ,,tozależy’’, które generuje natrętne ,, a co jeśli’’, ale
pozbawione jest ciężaru odpowiedzialności za ,,taknie’’.
Nikt nie przychodzi zapytać, co ja, u
diabła, robię, chociaż wiem, ze mama, Decca oraz Kate, o ile jest w domu, na
pewno słyszą szuranie. Zastanawiam się, co by się musiało stać, żeby któraś z
nich tu przyszła. Wybuch bomby? Eksplozja nuklearna? Próbuję przypomnieć sobie,
kiedy mnie ostatnio odwiedzały. Wychodzi na to, że cztery lata temu, kiedy
miałem ostrą grypę. Nawet wtedy to Kate się mną opiekowała.
Echo decyzji wybrzmiało mocniej, kiedy dowiedziałam się,
że autorka sama doświadczyła samobójstwa bliskiej osoby. Otworzyła się przed
nią przepaść: ,,a co by było gdyby…?’’ Za to, że tej rozpadliny nie da się przeskoczyć,
ale da się przejść, bardzo autorce jestem wdzięczna. Za zalegalizowanie żalu,
wyrzutów sumienia i pomocy mniej lub bardziej udolnych.
Może w równoległym świecie.
W równoległym świecie znajdzie się ta inna pomoc; ona też
będzie miała swoje ,, a co jeśli’’. Pomoce udolne i mniej, bardziej i za dużo.
Mamy swoje wieloświaty pomocy, ale na ten moment stoimy w jednym z nich i mamy
jedną pomoc.
Wszystkie jasne miejsca, Jennifer Niven,
Wydanictwo Bukowy Las
Nie wiem, czy dane będzie mi ją przeczytać ale na pewno warto.
OdpowiedzUsuń