wtorek, 2 kwietnia 2019

Wymazać siebie, Garrard Conley




Cofnijmy się kilkanaście lat do tyłu, przenieśmy się do Stanów i porzućmy na moment wesołe książki o trochę problematycznym, ale szczęśliwym coming oucie. Simon z ,,Simon oraz inni Homo Sapiens’’ skradł nie tylko nastoletnie serca i chociaż życzę podobnej akceptacji moim homoseksualnym znajomymi, i ta akceptacja powinna spowszechnieć, to jednak zdejmijmy na moment różowe okulary i cofnijmy się.

Historia walki o prawa społeczności LQBT ma swoje wzloty i upadki. Należałoby się jej więcej stabilności,ma bowiem swoje lepsze i gorsze momenty, używając delikatnego eufemizmu.Wróćmy  do 1973 roku, kiedy APA(Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne) wykreśliło z listy zaburzeń psychicznych homoseksualizm. Przeskoczmy do czerwca 2015 roku, kiedy Sąd Najwyższy orzekł, że pary homoseksualne mogą zawierać małżeństwa w całych Stanach. I zatrzymajmy się na chwilę w latach 90, latach rozkwitu terapii konwersyjnej a zarazem zastoju o prawa gejów i lesbijek w USA.

Terapia konwersyjna to coś więcej niż pseudonaukowa technika na styku psychologii i religii, mająca na celu zmianę orientacji psychoseksualnej z homo lub biseksualnej na heteroseksualną. To także dwie dekady istotnego ruchu społecznego,  zwyczajnie (nie)ludzko dochodowy interes i front walk kulturowych. Książka Conleya również jest częścią tej wojny. Nie cegłą, a kawałem wału obronnego.

,,Zacznijmy od najgorszego – powiedział J. z uśmiechem. – Chyba, że to ty jesteś najgorszy.’’

,,Wymazać siebie’’ to historia młodego chłopaka, syna fundamentalistycznego pastora w małym miasteczku w Arkansas, którego orientacja wychodzi na jaw i tym samym dokonuje on coming outu przed rodzicami. Ci, przekonani o tym, że homoseksualizm to ciężki grzech i nałóg, taj jak alkoholizm, stawiają mu ultimatum- albo podda się terapii konwersyjnej i wyjdzie z tego, albo straci rodzinę, przyjaciół i zostanie wykluczony ze wspólnoty kościelnej.

Garrard trafia do chrześcijańskiej organizacji o wdzięcznej nazwie Love in Action. Tam pod okiem doświadczonych terapeutów, eksgejów, którzy przeszli taką samą drogę ma się zagłębić w pilne studiowanie Biblii oraz przestrzegać sztywnej dyscypliny, dzięki czemu ma zostać nawrócony na heteroseksualizm, oczyszczony z grzesznych pragnień i umocniony w wierze.

,,Program stanowił coś w rodzaju grupy Anonimowych Alkoholików dla osób dotkniętych jak to określali terapeuci, ,,dewiacją seksualną’’. ’’

Współczucie, złość, poczucie niesprawiedliwości, wstyd. Ciężko zidentyfikować i nazwać kolejne uczucia towarzyszące lekturze i ogarnąć ich całość. Chciałoby się jednoznacznie wycelować nienawiść i obarczyć winą rodziców, którzy posłali syna na podobną terapię i samą organizację, ale jak zwykle prawda okazuje się mało przejrzysta. Posłowie ujmuje to celnie: gdybyś był fundamentalistycznym kaznodzieją z Arkansas, zapewne zrobiłbyś to samo, co ojciec Garrarda. Gdybyś był synem, zapewne powiedziałbyś coś w tonie: wszystko, tylko nie to… A pomimo podobnych słów uczestniczyłbyś w tym wszystkim dla rodziców. Dla tego, w co wierzysz. Bo tak zostałeś ukształtowany. Gdyby przypięcie komuś łatki jednoznacznie złego, wykluczającej jakiekolwiek pozytywne pobudki było możliwe i temat, i lektura stanowiłyby mniejsze wyzwanie.

Tymczasem całość wymusza na czytelniku jedną rzecz. Ustosunkowanie się, bo nie sposób pozostać obojętnym w obliczu takiego wyznania. Conley demaskuje obłudę ,,systemu terapeutycznego’’, równolegle w subtelny sposób pisząc o miłości i seksualności. Dziwnie…fascynująco jest przyglądać się temu, jak w równym tempie pewne rzeczy umierają, a inne rodzą się w człowieku.

Garrardowi udaje się nie zdradzić ze swoją orientacją, dopóki nie rozpoczyna studiów. Co jest jednocześnie proste; ma dziewczynę i sprzyjające ,,heteroseksualne’’ środowisko i trudne, bo rośnie w nim potrzeba eksploracji marginalizowanego dotąd rejonu. A odkrycie prawdziwych, bo własnych, a nie wpojonych, potrzeb prowadzi go do wyrzutów sumienia, odrzucenia i zwątpienia. Rodzina i wspólnota zawsze były dla niego ważne i nie upatruje w nich przyczyn swojego umęczenia. My patrząc z boku, widzimy to, ale Gerrard nie dostrzega tego od razu. Albo uszczęśliwi rodzinę albo ocali siebie. Wybór udaje się oczywisty, ale czy na pewno? Czy rezygnacja ze swojej ,,grzesznej’’ części, żeby wrócić do tego w co się wierzyło i zbudowało jest taka oczywista?

,,Mimo narastającego sceptycyzmu i skrywanego pragnienia by uciec od wstydu, jaki czułem od momentu, gdy moi rodzice dowiedzieli się, że jestem gejem – byłem tam z własnej woli. Zbyt wiele zainwestowałem w życie, jakie miałem do tej pory – w rodzinę oraz w coraz bardziej niewyraźnego Boga, którego znałem od niemowlęctwa – by po prostu to wszystko porzucić. ‘’

Tutaj łamie się wszystko. Walą się kolejne chwiejne części dorastającego nastolatka i ciągną za sobą kolejne. Świat, wiara – które do tej pory dawały mu schronienie, teraz zdają się wycelowane w niego. Poniżają, szydzą i obdzierają z największej prywatności, a przecież to jego integralna część. Kłamstwo wobec siebie czy świata? Jak to jest: brać winę za swoje jestestwo i winę za ignorancję innych? Ile można jej unieść? Gdzie leży granica?

To co działo się w ośrodku Love in Action... Jedni powiedzą, że to nic. Ale deprywacja psychologiczna jaka się tam rozciągała, dręczenie i pewnego rodzaju psychologiczne stręczycielstwo… Uczestnicy programu musieli szukać winy nie tylko w sobie, ale też wstecz, wśród swoich bliskich, których balast i obciążenie skumulowały się w nich. Postawiono ich pomiędzy pedofilami, zoofilami oraz narkomanami. Litania była długa i budziła głęboki sprzeciw i niewygodę nawet wśród tych, którzy wierzyli, że homoseksualizm jest przewinieniem i nałogiem, z którego można wyjść. Nawet matka Garrarda w popłochu przebrnęła przez tę nierówną wyliczankę. W końcu mieli wyleczyć jej syna. Tylko sam zainteresowany nie mógł przemknąć przez to chyłkiem.

W miejscu gdzie ćwiczono uścisk dłoni, żeby był odpowiednio mocny i pewny, gdzie wszelkie gesty i mimika musiały być trzymane w ryzach, żeby mieścić się w granicy wzorca męskości, gdzie obowiązywał sztywno przepisowy strój dobrego mężczyzny i wiernego. W tym miejscu Garrard i inni młodzi ludzie pragnęli być sobą, a wychodzili na środek i wymyślali historyjki o swoich lubieżnych myślach, kiedy kończyły się im prawdziwe fantazje. Byli młodzi, wchodzili w dorosłość. Love in Action obarczyło ich sumienia wyimaginowanym, ale jakże ciężkim bagażem… Tymczasem zdarzało się, że ci ludzie potrzebowali prawdziwej pomocy, bo po drodze spotkało ich coś złego.

Tylko, że nikt nie chciał ich słuchać. Nie pozwolono im mówić, ale pokazano jak i co mówić. Wypaczono ich kiełkująco seksualność, zainteresowanie drugim człowiekiem i oczekiwania, jakie mogą i powinni mieć wobec innych. Przewiny świata wzięli na siebie, kiedy to innych powinno się wytykać palcami. Garrard znalazł się na skraju. Na skraju wiary. Na skraju jestestwa. Na skraju życia. Destrukcję skierował w swoją stronę. I z tego co pisze autor, długo zajęło mu wpadnięcie w środek siebie.

,,Popatrzyłem na pozłacane ramki obrazków na ścianach salonu, na roześmiane twarze członków rodziny, spoglądających na mnie z radośniejszej perspektywy(…) Wszystko. Zrobię wszystko, by wymazać tę część siebie’’.

Właściwie już nigdy się to nie udało. Jego wiara nie była już tą samą wiarą. Obróciła się przeciwko niemu i ciężko było obdarzyć ją tą samą miłością. Z rodzicami pozostawał w kontakcie, ale powierzchownym. To, że zwlekał z wydaniem tej książki ponad dekadę pokazuje jednak to, że mu zależało, nie chciał siać zamieszania w swoim dawnym świecie i świecie jego rodziców. Nie chciał go burzyć. Ale zrobił to. Wygrał walkę o samego siebie. Zdobył się na uczciwość i… szacunek do samego siebie.

Ta niezwykła książka nie tylko przybliża nam to, z czym borykała i boryka się społeczność LQBT, ale też nienarzucająco, ale wyraźnie maluje obraz dorastającego człowieka. Chwiejną linę szukania siebie, którą zatrząsło zbyt wielu ludzi i chwiejne odzyskiwanie równowagi. Linoskoczka, który na długo stracił pewność poruszając się po swojej seksualności, uczuciach i… miłości.
Sięgając po ten tytuł, dokładacie kolejną parę rąk, która stabilizuję tę rozchybotaną linę.



Za egzemplarz dziękuję serdecznie wydawnictwu


6 komentarzy:

  1. Niewątpliwie to bardzo ciekawa propozycja, z resztą jak wiele tego wydawnictwa :) Pozdrawiam, Eli https://czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam. Napisałaś piękną, ciekawą i drobiazgową recenzję,która zdecydowanie skłoniła mnie do sięgnięcia po tę ksiązkę, pomimo niezbyt bliskiej mi tematyki.
    Bloga dodaję do obserwowanych i zapraszam do mnie.

    czytankanadobranoc.blogspot.com

    Pozdrawiam
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem bardzo za prawami mniejszości seksualnych i bardzo przeciw wciskaniu tychże mniejszości wszędzie, gdzie się da tylko po to, żeby o czymś się mówiło. To jeszcze bardziej stygmatyzuje te osoby. Nie wiem, czy sięgnę po tę pozycję - szczerze mówiąc nie sądzę.

    OdpowiedzUsuń
  4. W tym wypadku nie widzę związku z ,,wpychaniem tych mniejszości wszędzie", bo terapia konwersyjna dotyczyła właśnie osób homoseksualnych. Poza tym to poważne podejście do tematu i relacja z tego co się działo i dzieje się, a nie kolejna książka z wesołym coming outem dla nastolatek.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapewne to ciekawa książka, ale mam wrażenie, że z Twojej recenzji dowiedziałam się troszeczkę za dużo o fabule. Temat jaki porusza pomimo upływu lat dalej jest kontrowersyjnych, ale nie jest już przynajmniej tematem tabu.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znając całość, wydaje mi się, że na potrzeby recenzji zinterpretowałam najważniejsze uczucia i motywacje bohatera, ale nie zdradziłam fabuły :)

      Usuń