Zapytana o definicję ,,dobrego’’ horroru, nie wiem czy potrafiłabym
wypunktować, co groza mieć powinna, żeby pretendować do tego miana; bo przecież
jedni wolą zabójcę zza rogu, a drudzy zjawiska paranormalne. Wiem za to, co mi
się nie podoba. Tak jak wiem, że krew sikająca na ekranie to tandeta i zasypiam
na filmie jeszcze szybciej niż zwykle. I obraz grozy pisanej również powoli mi
się klaruje. Nie jest jeszcze na tyle przejrzysty, żeby wypunktować, ale
wystarczająco wyraźny, żeby o nim opowiedzieć.
Możecie kojarzyć Coś
z filmowej wersji: Istota z innego świata
albo remaku o tytule pierwowzoru. Doszły mnie słuchy, że sporo osób kojarzy- ja
nie kojarzę i nie czuję się zobowiązana. Za to czułam się, żeby nadrobić
opowiadanie, tak naprawdę, kultowe w obrębie grozy i science fiction.
Zwłaszcza, że wydawnictwo Vesper jak zwykle stanęło na wysokości zadania;
zakasało rękawy, poobcierało knykcie i nabawiło się pylicy, grzebiąc w materiałach,
ale oddało w nasze ręce, po raz pierwszy opublikowane w całości, sławetne campbellowskie
opowiadanie. Nie oszczędziło przy tym porządnego przekrojowego wprowadzenia i
posłowia. Dorzuciło groteskowe ilustracje Komudy i mamy. Coś.
Fabuła jest nieskomplikowana, ale pozwolę sobie powiedzieć i
napisać, efektowna. Grupka naukowców stacjonująca na Antarktydzie, podczas
prowadzonych badań trafia na niezwykłych rozmiarów statek uwięziony w warstwie
wiecznego lodu. Ale to nie statek wywołuje wśród naukowców; mężczyzn
okrzepłych, przyzwyczajonych do surowych warunków i o ostrych umysłach największe
poruszenie i uczucie niepokoju, a istota, która prawdopodobnie była jego
pilotem i zachowała się w pierwotnej formie dzięki temperaturze.
Kuriozum niesie za sobą przewagę negatywnych emocji, co
wydaje się stosunkowo dziwne w kontekście grupy badaczy, którzy odkrywają nowa
formę życia, do tego, zdaje się, wyraźnie niepochodzącą z ziemi, która
przyleciała statkiem o wysokim poziomie technologicznym i konstrukcyjnym. Coś
jednak w owej istocie, jej spojrzeniu, powykręcanej anatomii niepokoi mężczyzn
pomimo tego, że tkwi w lodowym bloku.
,,Nic,
co kiedykolwiek wydała Ziemia, nie pałało okrucieństwem tak bezlitosnym jak
nienawiść widoczna w tych trojgu oczu, tego jestem pewien.’’’
To jedna z tych książek, a właściwie opowiadań, przy
której mam poczucie, że czytałam lepsze pozycje, jeżeli chodzi o literaturę
grozy i nie będę kłamać, że jest inaczej. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że
jest zła. I jeszcze mogę dorzucić wyjaśnienie, czemu widzę ją i mówi się o niej
w kontekście pozycji kultowych.
Specjalistycznego żargonu naukowego używanego w science
fiction większość z nas nie rozumie i rozumieć nie będzie. Czy to pięćdziesiąt
lat temu, czy jeżeli pomyślimy o naszych wnukach. Świat się zmieni- to pewne,
dzieje się to cały czas i każde następne pokolenie zostaje rzucone w cyklon
nowej technologii. A Antarktyda jak stała, tak będzie stała. W optymistycznym
założeniu. Abstrahując jednak od przyszłej katastrofy klimatycznej, Campbell
wypolerował swoje opowiadanie i czas się od niego odbija. Dał mu najlepsze, co
mógł. Niezależność czasową właśnie. Niezależność od epoki, mody i nurtów
jakichkolwiek. Zamroził je jak coś w
lodzie. I tak czytamy i nie mamy wrażenia, że to niemodne, że teraz piszę się
inaczej i w ogóle to na wokonadzie są magowie, bo wampiry to też już nie ten
sezon. Nie. Coś sobie trwa. Nieprzerwanie dobre.
,,Śniło
mi się, że to dziecko natury, jak Blair określił tę istotę, jakimś cudem
zachowało swoje ślimacze życie. Że z grubsza rozumiało wszystko, co działo się dookoła
niego, cały ten nieskończony bezkres czarnych nocy polarnych i słonecznych dni
na przestrzeni stuleci spędzonych w pułapce. Ślimacze życie, które odrodziło
się wraz z naszym przybyciem i nie zgasło mimo rozłupanej czaszki. Do tego
nieludzka, absolutnie nieludzka nienawiść i determinacji.’’
Pytanie czemu takie dobre. Oprócz tego, że Campbell
zamroził swoje opowiadanie na podobieństwo monstrum znalezionego w lodzie.
Pewna umiejętność obcego budzi w załodze lęk gorszy niż jego poczwarny wygląd.
Wyzwala pierwotne instynkty i paranoiczną nieufność wobec drugiego człowieka,
który do tej pory był członkiem załogi, z którym piło się, jadło konserwy i
grało w karty pomiędzy odczytami wskaźników, a teraz nie wiadomo czy to ten sam
człowiek. Czy może wróg w znajomej skórze, w swojskich ruchach i wytartych
gestach. Kogo osądzić a kogo wyeliminować z grona podejrzanych? W przeciwieństwie
do wiecznej zmarzliny psychika ludzka okazuje się bardzo krucha i niestabilna.
Być może podobne rozwiązanie byłoby nużące w przypadku
powieści; czegoś pełniejszego objętościowo, ale w formę krótką wpasowało się
pod wymiar. Jedna właściwość, informacja, która zadziałała jak katalizator i
przeciągnęła akcję szybkim ruchem. Tutaj nie było miejsca na wytracanie rozpędu
i skręcanie na boki. To o zostało wprawione w ruch kręciło się do końca
jednostajnym ruchem i z gracją wyhamowało; nic nie chybotało się w trakcie.
I tak samo stoi całość. W niektórych aspektach kultowa i
wytrawna w innych dosyć przeciętna, ale cały czas równa i miarowa. Ciężko jest
mi sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś mówi, że to książka zła, bo tak.
Argumentów, czemu jest dobra, jest zwyczajnie zbyt wiele. Myślę, że warto ją
znać, bo na takich klasykach opiera się wiele współczesnych dzieł. A za
gmachami stoją koncepcje, ludzie no i czasami zaprzedanie duszy. Ale zaplecze
często jest ciekawsze niż sama scena.
Za egzemplarz dziękuję serdecznie
wydawnictwu Vesper!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz