czwartek, 2 kwietnia 2020

Magia bez magii i szelmowskie uśmiechy; Katherine Rundell, Złodziejaszki




W prozie Gaimana zachwyca mnie zuchwałość i arogancja magii, która nie kryje się po kątach, tylko prezentuje czytelnikowi i naigrywa się z niego, i świata. Kiedy czytam lektury Palacio zachwycam się dobrem, za którym nie stoi oczekiwanie wzajemności.

Książki Katherine Rundell postawiłabym gdzieś pośrodku z ich magią bez magii i buńczuczną dobrocią. Bez zrezygnowania ironii i przeciągnięcia dobroci.To magia księżyca oglądanego nocą z dachów domów, to magia cyrkowego trapezu, wielkich wilczych łap i inteligentnych oczu.  Dostępna dla każdego, a jednak posiadająca niewielu użytkowników.

Tym razem naszą przewodniczką jest Vita, która wyrusza przez ocean, żeby dotrzeć do Nowego Jorku. Okazuje się, że jej ukochany dziadek, który uczył ją celnie rzucać, traci dom- zamek, w wyniku oszustwa. Starszy pan pada ofiarą naciągacza Victora Sorratore. Bardziej niż fizyczna strata, doskwiera mu fakt, że to w zamku przeżył najpiękniejsze chwile ze swoją zmarłą żoną i wartość emocjonalna jest nie do przeszacowania.

Mężczyzna niknie w oczach, a Vita zastanawia się, co może zrobić. Nigdy wcześniej nie widziała dziadka w podobnym stanie i nie może pogodzić się z tym, co się stało. Wie, że musi mu pomóc, bo dziadek potrzebuje czegoś innego niż troska jej i matki, ale wie też, że nie jest to zadanie dla jednej osoby- kulejącej dziewczynki. Potrzebuje pomocy, kompanów z odpowiednimi umiejętnościami, którzy podejmą się ryzyka. Pomoc i przyjaciół odnajduje w cyrku naprzeciwko; Samuel jest akrobatą doskonalącym w sekrecie umiejętności, Arkadij z kolei potrafi oswajać zwierzęta, od koni po ptaki, które latają za nim po mieście. Czwartą osobą, która zamyka tę paradną paczkę jest Silk, włamywaczka, kieszonkowiec. Razem opracowują plan, który pozwoli dziadkowi Vity odzyskać dom i radość życia.

,,- Zamknij oczy – poprosił. I wcisnął mi w dłoń czerwony nożyk. – Należał do mnie, kiedy byłem w twoim wieku – wyjaśnił. – Takich scyzoryków używa się w armii szwajcarskiej. Będzie ci przypominał, że sama jesteś całą armią.
Otworzyłam go, był idealnie nasmarowany, długie ostrze, nożyczki, odłączana pęsetka wciśnięta od góry.
- Używaj go jako narzędzia, nie broni – ciągnął. – Twoją bronią w życiu nie będzie nóż, tylko coś znaczenie potężniejszego i oryginalnego. Ale pęseta ci się przyda. Dobrej pęsety nie można przecenić.
A potem ucałował mnie w czubek głowy i odszedł bez słowa.
Takim człowiekiem był mój dziadek przed śmiercią babci.
Przed Sorrotorem.

Złodziejaszki to trzecia z książek Katherine Rundell którą miałam przyjemność przeczytać. Podobała mi się najmniej z nich, przy czym nadal polecam ją amatorom magii i ludzkiej dobroci, bo jest nie mniej dobra niż pozostałe. Po prostu tamte są mi bliższe tematycznie. Odnajdą się tu serca wrażliwe, zasłaniające się ironią i rwące się do działania.

Schematycznie są podobne; w każdej z nich mamy bohaterkę, która ma do wykonania zadanie albo wyznacza sobie cel, po drodze poznaje wartościowych przyjaciół, którzy jej pomagają. W każdej jest też znaczący dorosły, ubrany w ujmujące dziwactwa, który nie drażni nawet w dzieciństwie, wręcz przeciwnie. Starszego czytelnika przekonuje kulturalną ironią, zdystansowaniem i zrozumieniem. Pomimo tego, że czytelnik szybko orientuje się na czym opiera się schemat, to… nie ma to żadnego znaczenia. Nadal jest równie emocjonująco i zachwycająco. Ten schemat wyrabia satysfakcjonujące poczucie znajomości. Dobrego przyjaciela, która nadal zaskakuje swoimi dziwactwami i zawsze ma nam coś nowego do opowiedzenia.

Bohaterowie Rundell mają w sobie coś z uroku ulicznych obdartusów, którzy z uśmiechem obrobią przechodniowi kieszenie, a on pozdrowi ich z sympatią. To młode niepokorne dusze, które walczą o swoje zacięcie i wytrwale. Chociaż bohaterowie są mali, nie brak im wielkości charakteru. Odbywają podróże, sięgają po rozwiązania i realizują marzenia.

Vita jest cichą dziewczynką, która twardo trzyma się obranego celu. W dzieciństwie dotknięta polio jedną nogę ma zdeformowaną i osłabioną, ale nigdy nie skarży się na ból. Stara się dotrzymać kroku przyjaciołom bez specjalnego traktowania. Jej ułomność przełożyła się na niezłomność charakteru i mocny spokój sytuacji. Ze swoimi obszernymi spódnicami, czerwonymi butami i zdolnością precyzyjnego rzucania szybko wpasowuje się w cyrkowe otoczenie przyjaciół. Andrij zdaje się przyciągać wszystkie zwierzęta, empatyzuje z nimi, poświęca im uwagę i rozumie je w lot. Za to jeżeli chodzi o maniery i konwenanse, ten śmiały Rosjanin wykazuje się czarującym lekceważeniem. Samuel szkoli się w sekrecie- jako czarnoskóry nie cieszy się uprzywilejowaną pozycją w społeczeństwie, na którą musi ciężko pracować, a ponad to, rodzina liczy, że przejmie cyrkowy fach wuja i zajmie się końmi. Tymczasem chłopak chce latać. Opanowany i gibki najszczęśliwszy czuje się na wysokości. Przyciąga wzrok podobnie jak Silk, z jej blond warkoczem do pasa i przykrótkimi spódnicami. Pozbawiona ciepła domowego ogniska nauczyła się czarować; opróżniać kieszenie, ogołacać nadgarstki i otwierać domy. Ślizgała się pomiędzy ludźmi jak jedwab.

Ci młodzi ludzie walczyli nie tylko o przeszłość dziadka Vity, bez której nie widział swojej przyszłości. Walczyli też o siebie, o swoje pasje i możliwość wyrażania siebie. O odcięcie od tradycji i rodzinnie narzuconych zobowiązań. O rozwój jednostki bez wnyków społeczeństwa. Widzę tę czwórkę z zawadiacko przekrzywionymi czapkami i kapeluszami, z rękami w kieszeniach i wesołym gwizdem, kiedy znikają za zakrętem.  Po utarczkach z człowiekiem powiązanym z mafią, po sutych balach, kobietach obwieszonych perłami i prohibicją w tle, cyrk wydaje się odpowiedni. Cyrk wykorzystujący pasję, grający uczuciami, wyrażający przyjaźń i nieskrępowaną radość twórców. Performance, który czaruje wykonaniem i  zaprasza pasją.

Czytając o tej paradnej trupie, widzi się zalążki ich przyszłych lat. Szelmowskie uśmiechy, niedbale rozchylone poły marynarki. Szerokie spódnice, roziskrzone oczy i pewne nadgarstki. Pierwsze romanse, wyrosłe z przyjaźni. Pewność siebie i budowanie swojego miejsca: cyrku, domu, więzi. Te migawki wyłowione spomiędzy wersów uzupełniają lekturę i zbliżają do postaci, których losów nie poznamy, ale wiemy, w jakim kierunku się potoczą, bo nam go pokazały.

,,Samuel nie urodził się po to, by stać. Wylądował na parapecie i wystrzelił w powietrze. Nagle chwycił maszt sterczący ze ściany Carnegie Hall, zawirował wokół niego niczym olimpijski gimnastyk, dwa, trzy razy. Na sekundę zamarł, celując stopami w niebo a potem znów puścił, przekręcił się w powietrzu, skrzyżował ręce na piersi i wylądował na dachu zaparkowanego samochodu. Zsunął się na chodnik. I zasalutował.(…)
Po policzkach Kawadzy spłynęła łza.
- On fruwa – rzekł. – Chłopak fruwa. ‘’

Obok mojej słabości do motywów cyrkowych, do kolorowej otoczki, niebezpieczeństwa przyzwyczajania i załamania rzeczywistości, mam słabość do małych-wielkich postaci pani Rundell. Poruszających się w półcieniu dobra i zła, krokiem prężnie radosnym, z podnietą na widok kolejnej przygody i twardym uporem. Mam nadzieję, że to nie ostatnie spotkanie przyjaciół. Mnie i prozy autorki. Póki co chylę przed nią czapkę.

Katherine Rundell, Złodziejaszki
Wydawnictwo Poradnia K, Warszawa: 2020

1 komentarz: