W prozie Gaimana zachwyca mnie zuchwałość i arogancja magii,
która nie kryje się po kątach, tylko prezentuje czytelnikowi i naigrywa się z
niego, i świata. Kiedy czytam lektury Palacio zachwycam się dobrem, za którym
nie stoi oczekiwanie wzajemności.
Książki Katherine Rundell postawiłabym gdzieś pośrodku z ich
magią bez magii i buńczuczną dobrocią. Bez zrezygnowania ironii i
przeciągnięcia dobroci.To magia księżyca oglądanego nocą z dachów domów, to
magia cyrkowego trapezu, wielkich wilczych łap i inteligentnych oczu. Dostępna dla każdego, a jednak posiadająca
niewielu użytkowników.
Tym razem naszą przewodniczką jest Vita, która wyrusza przez
ocean, żeby dotrzeć do Nowego Jorku. Okazuje się, że jej ukochany dziadek,
który uczył ją celnie rzucać, traci dom- zamek, w wyniku oszustwa. Starszy pan
pada ofiarą naciągacza Victora Sorratore. Bardziej niż fizyczna strata,
doskwiera mu fakt, że to w zamku przeżył najpiękniejsze chwile ze swoją zmarłą
żoną i wartość emocjonalna jest nie do przeszacowania.
Mężczyzna niknie w oczach, a Vita zastanawia się, co może
zrobić. Nigdy wcześniej nie widziała dziadka w podobnym stanie i nie może
pogodzić się z tym, co się stało. Wie, że musi mu pomóc, bo dziadek potrzebuje
czegoś innego niż troska jej i matki, ale wie też, że nie jest to zadanie dla
jednej osoby- kulejącej dziewczynki. Potrzebuje pomocy, kompanów z odpowiednimi
umiejętnościami, którzy podejmą się ryzyka. Pomoc i przyjaciół odnajduje w
cyrku naprzeciwko; Samuel jest akrobatą doskonalącym w sekrecie umiejętności,
Arkadij z kolei potrafi oswajać zwierzęta, od koni po ptaki, które latają za
nim po mieście. Czwartą osobą, która zamyka tę paradną paczkę jest Silk,
włamywaczka, kieszonkowiec. Razem opracowują plan, który pozwoli dziadkowi Vity
odzyskać dom i radość życia.
,,- Zamknij oczy – poprosił.
I wcisnął mi w dłoń czerwony nożyk. – Należał do mnie, kiedy byłem w twoim
wieku – wyjaśnił. – Takich scyzoryków używa się w armii szwajcarskiej. Będzie
ci przypominał, że sama jesteś całą armią.
Otworzyłam go, był idealnie
nasmarowany, długie ostrze, nożyczki, odłączana pęsetka wciśnięta od góry.
- Używaj go jako narzędzia,
nie broni – ciągnął. – Twoją bronią w życiu nie będzie nóż, tylko coś znaczenie
potężniejszego i oryginalnego. Ale pęseta ci się przyda. Dobrej pęsety nie
można przecenić.
A potem ucałował mnie w
czubek głowy i odszedł bez słowa.
Takim człowiekiem był mój dziadek
przed śmiercią babci.
Przed Sorrotorem.
Złodziejaszki to trzecia z książek Katherine Rundell którą
miałam przyjemność przeczytać. Podobała mi się najmniej z nich, przy czym nadal
polecam ją amatorom magii i ludzkiej dobroci, bo jest nie mniej dobra niż pozostałe.
Po prostu tamte są mi bliższe tematycznie. Odnajdą się tu serca wrażliwe,
zasłaniające się ironią i rwące się do działania.
Schematycznie są podobne; w każdej z nich mamy bohaterkę,
która ma do wykonania zadanie albo wyznacza sobie cel, po drodze poznaje
wartościowych przyjaciół, którzy jej pomagają. W każdej jest też znaczący
dorosły, ubrany w ujmujące dziwactwa, który nie drażni nawet w dzieciństwie, wręcz
przeciwnie. Starszego czytelnika przekonuje kulturalną ironią, zdystansowaniem
i zrozumieniem. Pomimo tego, że czytelnik szybko orientuje się na czym opiera
się schemat, to… nie ma to żadnego znaczenia. Nadal jest równie emocjonująco i
zachwycająco. Ten schemat wyrabia satysfakcjonujące poczucie znajomości.
Dobrego przyjaciela, która nadal zaskakuje swoimi dziwactwami i zawsze ma nam
coś nowego do opowiedzenia.
Bohaterowie Rundell mają w sobie coś z uroku ulicznych
obdartusów, którzy z uśmiechem obrobią przechodniowi kieszenie, a on pozdrowi
ich z sympatią. To młode niepokorne dusze, które walczą o swoje zacięcie i
wytrwale. Chociaż bohaterowie są mali, nie brak im wielkości charakteru.
Odbywają podróże, sięgają po rozwiązania i realizują marzenia.
Vita jest cichą dziewczynką, która twardo trzyma się
obranego celu. W dzieciństwie dotknięta polio jedną nogę ma zdeformowaną i
osłabioną, ale nigdy nie skarży się na ból. Stara się dotrzymać kroku
przyjaciołom bez specjalnego traktowania. Jej ułomność przełożyła się na niezłomność
charakteru i mocny spokój sytuacji. Ze swoimi obszernymi spódnicami, czerwonymi
butami i zdolnością precyzyjnego rzucania szybko wpasowuje się w cyrkowe
otoczenie przyjaciół. Andrij zdaje się przyciągać wszystkie zwierzęta,
empatyzuje z nimi, poświęca im uwagę i rozumie je w lot. Za to jeżeli chodzi o
maniery i konwenanse, ten śmiały Rosjanin wykazuje się czarującym lekceważeniem.
Samuel szkoli się w sekrecie- jako czarnoskóry nie cieszy się uprzywilejowaną
pozycją w społeczeństwie, na którą musi ciężko pracować, a ponad to, rodzina
liczy, że przejmie cyrkowy fach wuja i zajmie się końmi. Tymczasem chłopak chce
latać. Opanowany i gibki najszczęśliwszy czuje się na wysokości. Przyciąga
wzrok podobnie jak Silk, z jej blond warkoczem do pasa i przykrótkimi
spódnicami. Pozbawiona ciepła domowego ogniska nauczyła się czarować; opróżniać
kieszenie, ogołacać nadgarstki i otwierać domy. Ślizgała się pomiędzy ludźmi
jak jedwab.
Ci młodzi ludzie walczyli nie tylko o przeszłość dziadka
Vity, bez której nie widział swojej przyszłości. Walczyli też o siebie, o swoje
pasje i możliwość wyrażania siebie. O odcięcie od tradycji i rodzinnie
narzuconych zobowiązań. O rozwój jednostki bez wnyków społeczeństwa. Widzę tę
czwórkę z zawadiacko przekrzywionymi czapkami i kapeluszami, z rękami w
kieszeniach i wesołym gwizdem, kiedy znikają za zakrętem. Po utarczkach z człowiekiem powiązanym z
mafią, po sutych balach, kobietach obwieszonych perłami i prohibicją w tle,
cyrk wydaje się odpowiedni. Cyrk wykorzystujący pasję, grający uczuciami,
wyrażający przyjaźń i nieskrępowaną radość twórców. Performance, który czaruje
wykonaniem i zaprasza pasją.
Czytając o tej paradnej trupie, widzi się zalążki ich
przyszłych lat. Szelmowskie uśmiechy, niedbale rozchylone poły marynarki.
Szerokie spódnice, roziskrzone oczy i pewne nadgarstki. Pierwsze romanse,
wyrosłe z przyjaźni. Pewność siebie i budowanie swojego miejsca: cyrku, domu,
więzi. Te migawki wyłowione spomiędzy wersów uzupełniają lekturę i zbliżają do
postaci, których losów nie poznamy, ale wiemy, w jakim kierunku się potoczą, bo
nam go pokazały.
,,Samuel nie urodził się po
to, by stać. Wylądował na parapecie i wystrzelił w powietrze. Nagle chwycił
maszt sterczący ze ściany Carnegie Hall, zawirował wokół niego niczym olimpijski
gimnastyk, dwa, trzy razy. Na sekundę zamarł, celując stopami w niebo a potem
znów puścił, przekręcił się w powietrzu, skrzyżował ręce na piersi i wylądował
na dachu zaparkowanego samochodu. Zsunął się na chodnik. I zasalutował.(…)
Po policzkach Kawadzy
spłynęła łza.
- On fruwa – rzekł. –
Chłopak fruwa. ‘’
Obok mojej słabości do motywów cyrkowych, do kolorowej
otoczki, niebezpieczeństwa przyzwyczajania i załamania rzeczywistości, mam
słabość do małych-wielkich postaci pani Rundell. Poruszających się w półcieniu
dobra i zła, krokiem prężnie radosnym, z podnietą na widok kolejnej przygody i
twardym uporem. Mam nadzieję, że to nie ostatnie spotkanie przyjaciół. Mnie i
prozy autorki. Póki co chylę przed nią czapkę.
Katherine Rundell, Złodziejaszki
Wydawnictwo Poradnia K, Warszawa: 2020
Nie poznałam jeszcze prozy autorki, więc czemu nie :)
OdpowiedzUsuń